Recenzje

Recenzja Need For Speed Carbon

Need for Speed Carbon

Miał być przełomowy. Miał być jeszcze bardziej dynamiczny. Miał być najlepszy. Nie zdążyły opaść emocje po Most Wanted, a w internecie już były pierwsze informacje na temat nowego NFS’a. Potem różne filmy, screeny, aż w końcu oficjalna lista samochodów. Już na sam widok takich nazw jak Koenigsegg CCX, Murcielago LP640, Audi Le Mans Quattro, Jaguar XK człowieka zżerała ciekawość i chęć poprowadzenia tych egzotyków w grze. Electronic Arts od zawsze potrafiło narobić mnóstwo smaku graczom, żądnym kolejnej części nielegalnych wyścigów i wielbicieli policyjnych pościgów… wszakże zakazany owoc smakuje najlepiej. A jak smakuje kolejny NFS ?

Słodko-gorzkie początki

Na początku smakuje słodko-gorzko. Słodko, bo już na wstępie wita nas piękna i przeurocza Emmanuelle Vaugier. Gorzko, bo rozpoczynając tryb kariery dowiadujemy się, że zostaliśmy przez kogoś wykiwani na dużą forsę. Jak to się stało ? Uciekaliśmy z pieniędzmi, ale w końcu wpadliśmy w policyjną pułapkę, z której o dziwo dość łatwo udało nam się uciec z torbą pieniędzy. Tą akurat w ostatniej chwili wrzuciła nam do samochodu nasza wspólniczka – owa piękna i przeurocza Nikki, którą gra właśnie Emmanuelle Vaugier. Wszystko poszło jednak za łatwo, a w torbie jak się potem okazało pieniędzy nie było. Do tego dochodzą jeszcze różne komplikacje z policyjną szychą znaną z Most Wanted – Cross’em, który jak się okazuje, „gliną” już nie jest, m.in. przez naszą ucieczkę z Rockport (Most Wanted). Wciąż jednak pragnie zemsty. My rozbijamy nasze BMW M3 GTR, ale z pomocą pojawia się tajemniczy Darius. W zamian – mamy opanować miasto 😉 Z pomocą przychodzi także Nikki. Pokazuje nam dzielnicę, omawia kilka nowych tajników ścigania się i wyjaśnia jak mamy przejąć całe miasto, a tym samym rozwiązać zagadkę skradzionej forsy. To tak w skrócie, resztę fabuły poznacie (lub nie) osobiście.

California Dreamin’

Pomimo tego przykrego, fabularnego wstępu, gra wciąż słodzi nam życie… wyglądem. Już w MENU śmigają nam przed oczami jakieś neony, światełka itp. Cut-scenki jak zwykle są wykonane rewelacyjnie. Miasto – Palmont City – to klimat Las Vegas umieszczony na wzgórzach Kaliforni. Mnóstwo rażących w oczy reklam, we wszystkich kolorach tęczy, asfalt lśni i odbija każdy promień światła niczym lustro, a karoseria samochodu przyjmuje na siebie te wszystkie efekty świetlne. Całość tworzy energetyzującą mieszankę. Palmont podzielone jest na 4 dzielnice, dookoła których rozmieszczone są kaniony, w tym tytułowy – Carbon Canyon.

Ananas, jabłko czy guanabana?

No ale żeby rozpocząć przygodę trzeba wybrać najpierw auto i jego klasę – Tuner, Exotic lub Muscle. W zależności od tego jakiej klasy wybierzemy samochód, takie właśnie auta będą nam się głównie odblokowywać w salonie, a grę rozpoczniemy w odpowiedniej dzielnicy. Na początku wybór nie jest oszałamiający: Mazda 3 Mazdaspeed (Tuner), Chevrolet Camaro SS 67’ (Muscle) i Alfa Romeo Brera (Exotic). W moim przypadku wybór padł na Mazdę w nadziei szybkiego odblokowania Lancera EVO IX MR… nadzieja jest jednak matką głupich, ale o tym za chwilę. Wkrótce przesiadłem się do Mazdy RX-8, a następnie do RX-7. Lista jest oczywiście długa, ale poza wspomnianymi we wstępie egzotykami warto wspomnieć także o innych autach jak: Chevrolet Corvette Z06, Dodge Charger R/T. Dodge Challenger (modele z 71’ i 08’), Ford Mustang Shelby GT500 (modele z 67’ i 07’), Renault Clio V6, Subaru Impreza WRX STI 06’, Toyota MR2 92’, Volkswagen Golf R32 06’, Lotus Europa S 06’, Porsche 911 GT3 RS 06’. Wszystko ładnie, pięknie ale… wieloma z aut będzie nam dane pojeździć dopiero po ukończeniu trybu kariery lub jeszcze później. Czyli dokładnie wtedy, kiedy już będziemy mieli totalnie dość tej gry. Tak też i ja za wiele nie najeździłem się tym moim EVOsem.

„…tortu nie ukręci”

Nie zapominajmy jednak o tuningu, który w NFSie jest już dość znacznie rozbudowany. W Carbonie na dodatek pojawiła się całkowicie nowa, innowacyjna opcja Autosculpt, zapewniająca stworzenie niepowtarzalnych części tuningowych jak felgi, spoilery, maski itd. Po wersji demonstracyjnej spodziewałem się naprawdę morza możliwości. Nie zniechęciło mnie to, że na początku kariery ta opcja nie jest dostępna i muszę zatrudnić do tego jakiegoś kolesia. Kiedy już miałem wszystko co trzeba aby zacząć „odpicowywać brykę” według własnych „widzimisi”, musiałem najpierw wybrać bazę, którą będę przerabiać. Od razu dotarło do mnie, że na przerabianie firmowych części nie mam co liczyć – trzeba grzebać w elementach przygotowanych przez EA. Dużo tego nie było, a żadna z części nie zdołała zadowolić moich wybrednych gustów. Tak w skrócie skończyła się moja przygoda z Autosculpt. Części do przerabiania jest niewiele i są raczej nie za ciekawe. To fakt – można je przerabiać na wiele sposobów: tu wydłużyć, tam zrobić dziurę, gdzieś skrócić, ale jak to często powtarzam dość dobitnie: „z gówna tortu nie ukręci”. Dlatego też moje gusta, w pewnym stopniu zostały zaspokojone przez firmowe felgi i kompletny body-kit. Mechaniczne podrasowywanie samochodu ogranicza się do kupowania nowo odkrytych części i ewentualnie wyboru, czy chcemy aby auto szybciej przyspieszało, a może miało większą prędkość maksymalną, lepiej trzymało się drogi czy może latało na każdym zakręcie bokiem. Jednym zdaniem – nic co wymagałoby uruchomienia szarych komórek.

Jazda

Nie pobudzimy ich także podczas samej jazdy. NFS nigdy nie był symulatorem więc nie ma się właściwie czemu dziwić. Przy grze mamy się zrelaksować i taka fizyka jazdy jaka została zaaplikowana do Carbona jest w zupełności wystarczająca. Wiadomo – ma niedociągnięcia, ale ogólnie jest dobrze. Muscle cary zwijają na prostych asfalt jak szalone, a zakręty „biorą” bokiem. Samochody klasy Tuner za to ładnie składają się w zakręty, ale na prostych nieco odstają od klasy Exotic, która jest pośrednim rozwiązaniem pomiędzy dwoma pierwszymi klasami. Zadowalające jest jednak to, że można rzeczywiście odczuć różnice pomiędzy samochodami w prowadzeniu się. Jedne są irytująco podsterowne, inne znowu stworzone właściwie do driftingu. Każdy z pewnością znajdzie jakieś autko dla siebie, choć nie ukrywam, że wg. mnie najlepszym jest EVO IX MR 😉 Zarówno do driftingu, wyścigów jak i ucieczek przed policją ulicami Palmont City. Co prawda tych ostatnich dużo nie będzie, bo policji jest znacznie mniej niż w Most Wanted. EA uznało, że nie są oni niezbędni do dobrej zabawy – mieli rację. Oczywiście spotkamy wszystkie rodzaje policyjnych aut z MW, konstrukcje do burzenia, które pomogą nam uciec przed policją oraz miejsca, w których możemy się ukryć, ale za często nie będziemy z nich korzystać.

Proste, zakręty i poślizgi.

Nie wspomniałem jeszcze o tym, co my tak w zasadzie będziemy robić żeby nam starczyło na te wszystkie gadżety. Ktoś odpowie od razu – ścigać się. Skłamałbym gdybym zaprzeczył – w końcu to Need for Speed. Ale ścigać można się w kilku trybach. Od razu chciałbym wyrazić ubolewanie nad zlikwidowaniem trybu Drag Race. Miałem nadzieję, że pomimo tego, iż w MW był on fatalny to jeszcze jednak powróci w Karbonie, w starej dobrej formie, znanej z NFSU. Niestety nie. Kariera będzie obfitować głównie w wyścigi typu Sprint, Circuit, Checkpoint i Speedtrap. Wszystkie z tych trybów znamy już z poprzednich części i właściwie polegają one na niczym innym jak pędzeniu przed siebie „na łeb i szyję” i dojechaniu do mety. W Sprincie i Circuit jest jednak mała zmiana za sprawą tego, że w Carbonie mamy własną drużynę. To my decydujemy kto w niej jest, a kto nie, tym samym decydując się na odpowiednie profity jakie nam dostarczają – większe wygrane z wyścigów, nowe części Autosculpt itd. Oprócz tego mają różne specjalności. Jeden może być np. „Blocker’em”, inny „Drafterem”. Pierwszy z nich na naszą komendę będzie starał się blokować auta ułatwiając nam wygraną, z kolei drugi będzie jechać przed nami tworząc tunel aerodynamiczny. Innym atutem jest to, że czasem możemy sobie pozwolić na dojechanie na szarym końcu, jeśli tylko członek naszej drużyny przybędzie na metę pierwszy. Wówczas wyścig jest liczony normalnie jako nasza wygrana. Pomysł całkiem niezły, ale nie wprowadza na tyle świeżości i emocji aby zapewnić dobrą rozrywkę przez całą karierę. Wciąż tylko Sprinty i Circuity. Gra bardzo szybko robi się nudna, tym bardziej, że początkowo auta odkrywają się dość wolno.

Dwa pozostałe tryby – Drifting i Canyon Duel można nazwać „miłymi przerywnikami”. Nie dość, że podriftować podczas kariery mamy okazję dość rzadko, to Drift w kanionach został zepsuty przez zbajerzoną kamerę, która wychyla się niepotrzebnie na boki, przez co ciężko ocenić faktyczny tor poślizgu auta. Inaczej sprawa ma się z Driftem na zamkniętych torach. Jest ich dość mało, ale mają całkiem ciekawą konfigurację, no i kamera posłusznie podąża za autem. A sama fizyka jazdy została świetnie dopasowana do tego trybu. Poślizg jest dziecinnie łatwy. Żadnych ręcznych, czy strzelania ze sprzęgła – odpowiednia prędkość, skręt kierownicą i już lecimy bokiem odpowiednio tylko zacieśniając lub poszerzając skręt. Przyjemne, łatwe i dające mnóstwo zabawy. Szkoda tylko, że torów jest tak mało.

Całkiem nowym trybem jest wspomniany już Canyon Duel. Już w demonstracyjnej wersji gry, szczególnie mnie zainteresował. Jest to wyścig oparty na zasadach japońskiego Touge, gdzie nie liczy się moc auta, a jego możliwości w zakrętach. Odbywa się parami i podczas kariery będziemy się w nim ścigać z bossami każdej z dzielnic. Tutaj kamera także wychyla się na boki, ale w przeciwieństwie do Driftu w kanionie, można się dość szybko do niej przyzwyczaić. Canyon Duel składa się z dwóch etapów. W pierwszym z nich nasz przeciwnik „ucieka” przed nami, a my musimy utrzymać się jak najbliżej niego aby zyskać więcej punktów lub wyprzedzić go aby zwyciężyć natychmiastowo. W drugim etapie role się zamieniają – przeciwnik „goni”, a nam ubywają punkty, które zarobiliśmy w I etapie. Jeśli licznik dojdzie do zera przed metą – przegrywamy. Jest jeszcze jeden sposób na przegranie – wypaść z trasy. Na niektórych zakrętach, metalowe bandy nie są już niezniszczalnymi pochłaniaczami głupoty kierowcy, a zaledwie słabymi barierkami pękającymi pod naporem wagi wpadającego nań auta. I chociaż sam tryb, podobnie jak Drifting (na torze) jest naprawdę wciągający, to podczas kariery za wiele w nim nie pojeździmy.

Warczy i ryczy, ale nie gra.

Została jeszcze kwestia tego co słyszymy podczas gry. W końcu nie samym obrazem człowiek żyje. EA przyzwyczaiło już nas do świetnych ścieżek dźwiękowych. Mnóstwo piosenek od razu wpadało w ucho i nie były tylko tłem podczas jazdy, a elementem dodającym emocji i energii. W Karbonie nie powinno być inaczej – niestety jest. Podkład w grze jest praktycznie niezauważalny. Kawałki drum’n base są zbyt monotonne do takich wyścigów, za mało charakterystyczne. Nie są w stanie przebić się przez otaczającą nas grafikę i świat samochodów aby utkwić w naszej pamięci. Są także, jak w każdej z części, dobre kawałki amerykańskiego rapu. Niestety za często ich nie słyszymy – głównie po wygranym wyścigu, a więc przez parę sekund zanim nie wciśniemy kilkakrotnie klawisza „ENTER”. Innymi słowy – w kwestii ścieżki dźwiękowej EA zawiodło na całej linii. Całkiem odwrotnie jest za to z dźwiękiem samochodów. Audi Le Mans Quattro brzmi bajecznie, muscle cary przeszywają swoim pomrukiem, a wszelkie wysokoobrotowe silniki „wyją” do nas niczym wilk podczas pełni Księżyca. Odgłosy wydechów oraz silnika są naprawdę na wysokim poziomie i nic nie staje na przeszkodzie, aby wyłączyć i tak „bezpłciową” muzykę grającą w tyle i rozkoszować się dźwiękiem płynącym z silnika.

Miasto jest nasze…

…ale na trybie kariery, gra się jednak nie kończy. Zresztą i tak jest ona bardzo krótka, ale zarazem na tyle długa aby znudzić nas ciągłymi Circuitami i Sprintami. Do 100% brakuje nam jeszcze wykonania Serii Wyzwań i zdobycia wszystkich odznak (zdobywamy je wykonując przypisane im zadania). Seria Wyzwań jest mniej więcej tak samo czasochłonna jak Kariera, ale za to bardziej zróżnicowana. Jest więcej policyjnych pościgów, Driftu. Mimo wszystko po ukończeniu trybu fabularnego, a następnie owej Serii Wyzwań, gra zdąży już nam się tak znudzić, że nie wypróbujemy przynajmniej połowy z odkrytych samochodów.

Przereklamowany produkt

Spodziewałem się dużo lepszej gry. Zwłaszcza po zagraniu w wersję demonstracyjną. Niestety wszystko to, co jest w Carbonie dobre, zostało zredukowane do minimum. Tak uwielbiany i widowiskowy ostatnimi czasy drifting, został odsunięty na dalszy plan. Nie mam pojęcia po co został wprowadzony nowy tryb Canyon Duel skoro i tak jest go bardzo mało, a mógłby wprowadzić do gry dużo więcej świeżości i urozmaicenia. Samobója, twórcy gry strzelili sobie przy doborze muzyki. Jest kilka dobrych kawałków, ale jak już wspominałem nie towarzyszą nam one za często w tle. Autosculpt był „lansowany” w reklamach na największy przełom w grze, a tymczasem użyłem go parę razy z czystej ciekawości, bo nie oferował pod względem stylistycznym nic, co mogłoby mnie zainteresować. Samymi egzotycznymi autami oraz „słodką” grafiką EA nie utrzyma graczy przy monitorze. Ale najwidoczniej nie taka jest polityka twórców gry. Electronic Arts od zawsze było mistrzem marketingu. Potrafi zareklamować tak dobrze grę, która jest niemalże kopią jej poprzedniej części, że przeciętny gracz bez wahania wyda ponad 100 zł na kolorowo oprawiony „przestarzały model”. Jak długo może trwać takie podejście do gracza ? Obawiam się, że w nieskończoność… „stary wyga” za piątym razem może już się nie nabierze, ale młodych graczy wciąż przybywa, i to oni będą zasilać kieszenie pracowników EA, którzy bazując na poprzednich częściach NFS’a będą wprowadzać „kosmetyczne” zmiany do kolejnych części. Coś mi się wydaje, że o następcy NFS: Porsche Unleashed możemy chyba zapomnieć.

NFS Carbon

EA GamesEA Polska

P4 1.4 GHz, 256 (512) MB RAM, karta graficzna z 128 MB RAM


mnogość aut



Drift & Canyon



Dźwięki aut



Emmanuelle Vaugier


Nadmiar Circuit i Sprint


ścieżka dźwiękowa


wciąż to samo

Ocena: 71 km/h

4 1 głos
Oceń artykuł
Podziel się:
Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments