Lata siedemdziesiąte, Polska Ludowa. Władze komunistyczne robią wszystko, aby obywatelom „żyło się jak najlepiej”, zaś pamiętne Orły Górskiego są jedynym kojącym opatrunkiem, na zmęczone smutkami serce Polaka. Na sklepowych półkach dumnie prężą się butelki z octem, a kolejki po choć drobinę jadalnych produktów sięgają długości dzisiejszych korków ulicznych. Właśnie, skoro już o drogach mowa. Ówczesna motoryzacja opierała się na tym, co otrzymaliśmy „w geście przyjaźni” od towarzysza ZSRR lub co sami wyprodukowaliśmy w rodzimych fabrykach. Były więc Warszawy, Fiaty 126p oraz stare Jelcze, znane szerzej jako poczciwe „Ogórki”…
Ech, to były czasy! Dzisiaj jednak w Polsce jest inaczej, podobno lepiej. Ludzie nabrali dystansu do pewnych spraw i teraz śmieją się z tego, co jeszcze kilka dekad temu było dla nich kulą u nogi. Ową pamięć o przeszłości od lat zręcznie wykorzystuje Play, polski producent a zarazem dystrybutor gier komputerowych. Ich przepis na sukces – finansowy oczywiście – jest prosty. Wystarczy zrobić przeciętną produkcję – byle szybko, byle tanio, a następnie doprawić smaczkiem, kojarzonym przez przeciętnego obywatela z naszą „barwną” przeszłością. W ten sposób doczekaliśmy się kilku tytułów opartych na kultowych komiksach (Kajko i Kokosz, Tytus Romek I Atomek, Kajko i Kokosz 2: Cudowny Lek), a także serii „scigałek”, poświęconych pamiętnym pojazdom (Maluch Racer, Syrenka Racer, Poldek Driver, Maluch Racer 2 itd.). Jakość tych gier była wątpliwa, ale gracze zawsze chętnie po nie sięgali. Dlaczego? Bo tanie, „bo fajne”! Nic więc dziwnego, że pod koniec 2005 roku kioski i salony prasowe obległa następna pozycja z kolekcji „play-shitów” – Warszawka Racer.
Zabawa dla cierpliwych
Po uruchomieniu aplikacji, już na pierwszy rzut oka widać wyłażącą zewsząd skromność gry. Dostajemy do dyspozycji tylko trzy tryby rozgrywki – zawody, wyścig z czasem, turysta – oraz czwarty do odblokowania. Pierwszy z nich daje nam możliwość rywalizacji na 4 odmiennych torach, za kierownicą 15 modeli tytułowej Warszawy. Oprócz nas na starcie staje trzech innych – notabene głupich jak but – przeciwników. Aby zaliczyć wyścig musimy zdobyć co najmniej brązowy puchar, czyli trzecią lokatę. Proste? Tak ci się tylko wydaje! Kierowanie tymi pokracznymi pojazdami to prawdziwa mordęga – auta ślizgają się po nawierzchni i zachowują bardzo nierealistycznie. Na dodatek, bez względu na to, którą Warszawką kierujesz, przeciwnicy są od ciebie o wiele szybsi! Nic jednak dziwnego, skoro ich poziom inteligencji nie jest dużo wyższy od IQ drzewa… Rywale zaliczają bandę na każdym zakręcie, a jakby tego było mało, potrafią wpaść na stojący na chodniku wrak i ugrzęznąć na dobre. Gdyby spróbowali wycofać i trochę pomanewrować, bez problemu wydostaliby się z pułapki. Ale niestety – oni tego nie potrafią. Ponadto, autorzy przygotowali dla graczy kilka skrótów, dzięki którym bez problemu wyprzedzamy oponentów.
Jeśli zawody szybko Ci się znudzą lub gdy je ukończysz, zaliczając 60 wyścigów (15 wozów razy 4 lokacje = 60), pozostanie Ci już tylko tryb Turysty oraz możliwość poprawienia czasu na wybranym odcinku. Jest jeszcze co prawda pojedynczy wyścig, ale od zawodów odróżnia go jedynie możliwość zmiany kilku opcji (ilość okrążeń, wybór przeciwników). I… to koniec! Cierpliwym, na których nie robi wrażenia wiejąca z ekranu nuda, przejście gry zajmuje nędzne dwie godziny! Z drugiej strony to jednak dobrze – oszczędzono nam tych męczarni, których doświadczamy podczas obcowania z WR.
Wyścigi kołków
Pora powiedzieć kilka słów o samych wyścigach, które stanowią sedno tej niskobudżetowej produkcji. Obserwujemy je z czterech różnych kamer, z których właściwie tylko dwie nadają się do czegokolwiek (zza kierownicy oraz klasyczna, zawieszona za pojazdem). Jak już wcześniej wspomniałem, kierowanie naszym klasykiem do najprzyjemniejszych doświadczeń nie należy. Wóz trzyma się mocno podłoża, a na zakrętach zachowuje się niczym kołek i bardzo opornie zmienia kierunek jazdy. Jedyne, czym może poszczycić się gra, to realistyczny silnik fizyczny, odpowiadający za… kolizje z otoczeniem. Mamy więc przewracające się latarnie, sterty kartonowych pudeł, niszczone niczym domek z kart, czy też kontenery na śmieci, walające się po całej ulicy… Nawet fajne, nie powiem. Tylko czy w czasach next-gen robi to jeszcze na kimś wrażenie? Warto także wyjaśnić, czy WR posiada klimat, który – wg. przedpremierowych zapowiedzi – miał być największym atutem gry. Lokacje można śmiało nazwać „wyjętymi z naszego krajobrazu”. Brudne, dziurawe ulice, obskurne bloki, przyozdobione tu i ówdzie szpetnym graffiti, skromne witryny sklepowe,… a środkiem mknie Warszawka! Ot, i cała Polska w krzywym kalejdoskopie…
Zamknij oczy, zatkaj uszy…
Kolejnym i nieostatnim minusem recenzowanego tytułui jest oprawa wizualna. Grafika jest surowa, a elementy otoczenia to nic innego, jak sześciany oblepione teksturami niskiej jakości. Ciut lepiej wyglądają same pojazdy – opływowa karoseria i błyszcząca w słońcu blacha mogą cieszyć oko, ale na pewno nie kogoś, kto miał styczność z choć jednym profesjonalnym tworem. Z kolei audio, to totalna porażka. Dźwięki ograniczają się do szmeru silnika i cichego szurania opon na zakrętach, zaś muzyka, towarzysząca nam podczas zabawy, to równie niskubudżetowe co saa gra techno. Co gorsza, nieustające i lecące w kółko „umca, umca” może ludzi mniej stabilnych emocjonalnie doprowadzić na krawędź wyczerpania nerwowego. W takim wypadku z pomocą przychodzi zakładka „opcje” i możliwość wyciszenia podkładu. -Uff! – odetchnął z ulgą…
„Wstańmy i bijmy brawo autorom, którzy się starali…”
Nie wątpię, że większość graczy po nabyciu pudełka z napisem „Warszawka Racer”, pożałuje dychy, którą właśnie wyrzucili w błoto… Zapewne wielu będzie winić autorów, ale proszę Was – zostawcie ich w spokoju! Czemu? Otóż grę stworzyły zaledwie dwie osoby (!) i znając politykę Playa, ich czas pracy został ograniczony do minimum. Oni naprawdę się starali, a to, że w takich warunkach nie mogli – ba, nawet nie mieli! – spłodzić arcydzieła, to już historia na inną opowieść…
W każdym razie – WR to miernota, dorównująca takim gniotom jak Maluch Racer & friends. Na jej beznadziejny poziom składa się długość, rozbudowanie rozgrywki oraz tragiczna oprawa. Czy trzeba dalej wymieniać? Niby można wydać na ten tytuł 10 złotych, ale nasuwa się podstawowe pytanie – po co?
Szukającym dobrych zręcznościowych wyścigów polecam najnowszą odsłonę serii Need for Speed, o podtytule Carbon. Jeśli z kolei ciągnie cię do pojazdów z epoki, powinieneś zainteresować się GT Legends lub – od biedy – Road to fame.
| ||||||||||||||
| ||||||||||||||