Przez trzy lata obecności Grand Prix Azerbejdżanu w kalendarzu F1 (raz jako GP Europy), wyścig znalazł chyba tak wielu zagorzałych zwolenników, co zatwardziałych przeciwników. Rywalizacja na nim zawsze zapewnia wiele emocji, nie zawsze dostarczonych zgodnie z duchem sportu.
Wyścig na ulicach Baku ma swój niepowtarzalny charakter, nie do podrobienia w żaden inny weekend wyścigowy w kalendarzu. To tor uliczny, nie dający miejsca na błędy, a jednocześnie zawierający szeroką dwukilometrową prostą, po której następuje sekwencja ciasnych i wolnych zakrętów oddzielających różnej długości proste. Wreszcie wjeżdża się w słynną sekcję na starym mieście, węższą nawet od najciaśniejszych fragmentów toru w Monaco. Dopiero za nią kierowców czeka kilka szybszych łuków, przed powtórnym wyjazdem na najdłuższą prostą toru. Taki układ rodzi wiele problemów dla zespołów i zawodników. Głównym z nich jest dostateczne rozgrzanie opon i hamulców. Staje się to niezwykle trudne szczególnie za samochodem bezpieczeństwa. Należy przy tym pamiętać, że jak każdy tor uliczny, tor w Baku charakteryzuje słaba przyczepność, mocno zmieniająca się w czasie całego weekendu GP. Słaba przyczepność to jeszcze większe problemy także z dogrzaniem opon. Jakby tego było mało szerokie fragmenty poprzedzielane zakrętami pod kątem 90 stopni, sprzyjają odważnym manewrom, które często kończą się… kolejnym wyjazdem samochodu bezpieczeństwa. Do tego dochodzi jedna z gorzej przygotowanych ekip obsługi toru, której błędy wpływają na przebieg rywalizacji, a nawet definiują zwycięzcę.
Od pierwszego wyścigu na tym torze było wiadome, że jego charakterystyka sprzyja mocy silników Mercedesa, które dają tu spory zastrzyk tempa zespołom z nich korzystającym. Dlatego jeśli gdzieś miało nastąpić odrodzenie niemieckiego zespołu, to właśnie tu. Treningi wcale jednak tego jednoznacznie nie zwiastowały. Przede wszystkim dla tego, że wciąż zmieniający się poziom przyczepności ulicznego toru, nie pozwalał stwierdzić jakie jest tempo poszczególnych zespołów. Dość powiedzieć, że w pierwszej sesji treningowej w pierwszej dziesiątce nie było nawet żadnego Ferrari! Kolejne dały już nieco więcej odpowiedzi, przywracając dobrze znany układ stawki, z trzema zespołami na czele. Tak – tym razem czerwoni nie mieli tak dużej przewagi nad Mercedesami, a Red Bull Racing zdawał się być w stanie walczyć koło w koło z wielką dwójką. Poza tym lepiej niż zwykle spisywały się zespoły Force India i Williamsa. Wszystko zgodnie z oczekiwaniami, jako że korzystają z silników Mercedesa. Honoru McLarena dzielnie bronił Fernando Alonso, pokazując że może regularnie łapać się do najlepszej dziesiątki. Nie popisał się za to Max Verstappen, który pomimo kręcenia niezłych czasów, już na pierwszym treningu spotkał się ze ścianą.
Kwalifikacje rozpoczęły się od kolejnego wyczynu mechaników. Tym razem Ci z zespołu Williamsa odbudowali bolid Sirotkina po jego uderzeniu w bandę w trzecim treningu. Zdecydowanie mniej powodów do zadowolenia miał Romain Grosjean, w którego Haasie już na okrążeniu wyjazdowym w czasie pierwszej części sesji, usterki doznała skrzynia biegów, co oznaczało koniec zabawy w sobotę. Nieco zaskakujące było też, że grono odpadających po pierwszej sesji kwalifikacyjnej uzupełnił też Vandoorne, który dał się pokonać m.in. Leclerc’owi w Sauberze. W drugiej sesji zaskoczeń już nie było i o ile Williamsy dzięki silnikom Mercedesa zajęły pozycje 11. i 12. nawet przed Alonso, to na tym musiała się zakończyć dobra passa brytyjskiego zespołu. Pole position ostatecznie zdobył Sebastian Vettel przed dwoma Mercedesami, dwoma Red Bullami, Raikkonenem, dwoma Force India i dwoma Renault. Gdyby nie Kimi cała pierwsza dziesiątka ustawiona by była pewnie jeden rząd-jeden zespół, pokazując jak ważny jest tu sprzęt. Fin jechał świetne okrążenie, z pewnym czasem na pole position, ale potężny uślizg w trzecim sektorze zniweczył jego plany.
Start wyścigu przeszedł bezproblemowo, przynajmniej przez pierwsze… dwa zakręty. Później w trzecim Ocon zapomniał użyć lusterek i pomimo, że zostawił po wewnętrznej miejsce Raikkonenowi i jego Ferrari, to najwyraźniej nie spodziewał się, że ktokolwiek z niego skorzysta. Fin natomiast nie zamierzał tracić czasu za Force India i odważnie zaatakował. Ocon jak gdyby nigdy nic zamknął Ferrari w zakręcie. Kontakt zakończył wyścig dla Estebana, natomiast Ferrari Kimiego doznało poważnych uszkodzeń przedniego skrzydła. Prawie w tym samym momencie Williams Sirotkina został wzięty w kanapkę między Renault Hulkenberga i McLarena Alonso. Rosjanin uciekając przed kontaktem z Nico, zderzył się jeszcze z Alonso, łamiąc zawieszenie swojego pojazdu. Hiszpan nie omieszkał podsumować Sirotkina przez radio, choć akurat nie on tutaj zawinił. Fernando natomiast próbował dokonać niemożliwego i dojechać swoim bolidem do boksu z dwoma kapciami po jednej stronie, właściwie jadąc na podwoziu i dyfuzorze. Wydawało się, że nie będzie w stanie kontynuować jazdy. Jakby tego wszystkiego było mało w zderzeniach brali też udział Perez, a także Magnussen z Ericssonem, którego później ukarano za całe zajście. Całe zamieszanie i ilość odłamków na trasie była taka, że na torze po prostu musiał pojawić się samochód bezpieczeństwa.
Uprzątnięcie toru zajęło sześć okrążeń. Po wznowieniu rywalizacji okazało się, że układ w czołówce pozostał bez zmian, natomiast na całym zamieszaniu ze startu skorzystali najbardziej Leclerc i Gasly, którzy nagle zameldowali się w pierwszej dziesiątce. Na przedzie jednak kierowcy Red Bulla rozpoczynali wewnętrzną rywalizację, która miała dostarczać nam niezłych emocji przez cały wyścig. Zaczęło się od wyprzedzenia Ricciardo przez Verstappena. Atak Holendra był na tyle agresywny, że wykorzystał go jeszcze Sainz i także znalazł się przed Danielem. Generalnie od tej chwili kierowcy Renault zaczęli walczyć z Red Bullem, niemal jak równy z równym. Dwa okrążenia później Sainz wykorzystał DRS i wyprzedził także Verstappena, a w tym samym momencie Hulkenberg poradził sobie z Ricciardo, by okrążenie później zaatakować także Maxa. Wydawało się, że kierowcy żółtych bolidów wyrastają na trzecią siłę w stawce i ruszają w pogoń za czołówką. Radość Hulkenberga nie trwała jednak zbyt długo bo zaledwie kilka zakrętów dalej zaliczył kontakt ze ścianą, który zakończył jego rywalizację. Trudno określić, czy był to błąd Niemca, czy wcześniejsze uszkodzenie opony, choć podobno to sam kierowca się nie wykazał. Chwilę później dowiedzieliśmy się o usterkach w bolidach kierowców Red Bulla, którzy komunikowali problemy z ładowaniem baterii, co było zarazem przyczyną ich słabego tempa wyścigowego. Nie przeszkadzało to jednak Ricciardo w przeprowadzaniu ataków na Verstappena. Podrażniony Australijczyk zdecydowanie chciał za wszelką cenę odzyskać swoją pozycję i wszyscy przyglądający się tej walce byli z jednej strony pod wrażeniem dania kierowcom wolnej ręki, a z drugiej zastanawiali się, na ile im się jeszcze pozwoli, bo ryzyko stawało się powoli zbyt duże.
Podczas gdy kierowcy RBR ostro się ścierali, na przedzie Vettel powoli i pewnie budował przewagę nad Hamiltonem, który widać było, że jedzie na granicy maksymalnego tempa jakim dysponował. Lewis kilkukrotnie nie zmieścił się w zakrętach, nie raz też przytarł opony. Mimo to lider wyścigu bez problemu utrzymywał lepsze tempo od wyciskającego siódme poty kierowcy Mercedesa. Wreszcie Hamilton zablokował opony na pierwszym zakręcie tak mocno, że spłaszczenie nie pozwalało mu na dalszą jazdę i musiał zaliczyć przedwczesny zjazd po nowy komplet opon. Tym samym praktycznie stracił szanse na zwycięstwo, a w walce pozostali Bottas i Vettel, który zjechał po nowe opony na 31. okrążeniu. Tymczasem Valtteri pozostał na torze, a Mercedes zagrał z jego strategią va banque, pozostawiając Fina na torze właściwie do oporu, by w końcówce zmienić opony na ultra miękkie.
Co ciekawe po powrocie Vettela na tor, wcale nie odrabiał on straty do Valtteriego. Tymczasem Hamilton był w stanie na niektórych okrążeniach zbliżać się do Sebastiana. Strata była jednak zbyt duża by Brytyjczyk mógł myśleć o bezpośrednim zagrożeniu pozycji Niemca. Za nimi Ricciardo wreszcie poradził sobie z Verstappenem, ale szczęściem cieszył się niesłychanie krótko. Zaraz po tym manewrze obaj kierowcy Red Bull Racing zaliczyli zjazdy do boksów, po których Max znów znalazł się przed Danielem. Ricciardo usłyszał od swojego inżyniera wyścigowego krótkie „musisz to znów zrobić chłopie” i ruszył do walki z kolegą z teamu.
Kilka okrążeń później Ricciardo przeprowadził atak, który nie mógł się nie udać. Na prostą startową wyszedł dość blisko tylnego skrzydła Verstappena. Zbliżał się do niego korzystając z cienia aerodynamicznego, a po chwili mógł włączyć jeszcze DRS. Gdy był już blisko Maxa, ten odbił w prawo, więc Daniel nadciągający z dużo większą prędkością, skierował bolid w lukę po lewej stronie toru. W tym momencie Verstappen broniąc się powtórnie zmienił kierunek jazdy i znów odbił w lewo. Ricciardo nie mógł zrobić nic. Depnął w hamulce, ale nagła utrata docisku na przedniej osi i niska przyczepność toru ulicznego, nie pozwoliły na wiele. Daniel próbował jeszcze odbić w prawo, ale nie było na to miejsca i czasu. Z resztą Max powtórną zmianę kursu przeprowadził tak, by w razie sporów jego manewr nie był zbyt oczywisty, czyli po prostu zaczął zjeżdżać w lewo bardzo delikatnie, jakby od niechcenia, lecz bardzo konsekwentnie. Bolid Ricciardo wbił się w tył auta Verstappena i obaj kierowcy wypadli za koniec prostej startowej, kończąc wyścig w burzy emocji, skandalu i odłamków włókna węglowego. Katastrofa Red Bulla i chyba koniec względnej przyjaźni w zespole.
Znów koniecznie było wyprowadzenie samochodu bezpieczeństwa, dla uprzątnięcia tony szczątków. Zbieg okoliczności idealnie zagrał pod Bottasa, który zjechał po nowe opony, tak jak zrobili to Vettel i Hamilton. Valtteri powrócił więc na tor utrzymując pozycję lidera i dysponując nowymi oponami, tylko że teraz miał tuż za sobą gotowych do ataku dwóch kierowców Ferrari, przedzielonych Lewisem Hamiltonem. Tymczasem kuriozalną kraksę zaliczył podążający za safety carem Grosjean. Jadąc szlaczkiem i rozgrzewając opony, Francuz nagle stracił przyczepność tylnej osi i mocno uderzył w barierę, łamiąc przednie zawieszenie swojego Haasa. Ten ośmieszający błąd kierowcy od razu spotkał się z podejrzeniami, że to bolid Saubera zahaczył Romaina, tylko że ten znajdował się dobre kilkanaście metrów dalej. Dopiero później dowiedzieliśmy się, że Grosjean niechcący… przestawił balans hamulców. Okres jazdy za samochodem bezpieczeństwa znów został wydłużony. Do końca wyścigu mieliśmy zaledwie kilka okrążeń, a kierowcy zaczęli narzekać, że opony są tak zimne, iż staje się to niebezpieczne, a wyścig powinien zostać zatrzymany.
Na trzy okrążenia przed końcem mieliśmy wreszcie wznowienie rywalizacji. Vettel znajdujący się w potrzasku między Mercedesami zrobił to co wydawało mu się jedynym słusznym wyjściem i podjął ryzyko natychmiastowego ataku na Bottasa, będąc jednocześnie wyprzedzanym przez Hamiltona. Sebastian przyblokował jednak minimalnie koło, jak później przyznał w tym tłoku nie widział swoich punktów hamowania. Nie zmieścił się w pierwszym zakręcie i spadł na czwartą lokatę, a chwilę później na piątą za Pereza. Można ten manewr uznać za zły pomysł, ale wiele osób tak naprawdę szanuje Vettela za podjęte ryzyko i cohones by wziąć sprawy w swoje ręce, niezależnie jak się potoczą, a nie biernie czekać na ruchy innych.
To nie był koniec dramatów tego dnia. Bottas pewnie i spokojnie podążał po zwycięstwo w GP Azerbejdżanu, kiedy na prostej startowej okrążenie później najechał na sporych rozmiarów fragment pozostawiony tam po kraksie Red Bulli i ewidentnie niezauważony przez obsługę toru. To z resztą nie pierwszy raz kiedy stewardzi w Baku się nie spisali, także podczas tego konkretnego wyścigu. Kilkadziesiąt metrów dalej marzenia Fina legły w gruzach, wraz z rozpadającą się w strzępy oponą. Nic już więcej się nie zmieniło i do mety jako pierwszy pomknął Hamilton przed Raikkonenem i Perezem. Czwarty finiszował Vettel przed Sainzem, Leclerc’iem w Sauberze (!!!) i Alonso. Dziesiątkę dopełnili Stroll, Vandoorne i Hartley, a wyścig ukończyło jedynie 14. bolidów.
Choć fanem samego toru nie jestem, to przyznaję iż wyścig w Baku, po raz kolejny dostarczył niesamowitych emocji, na miarę najbardziej niesamowitego GP sezonu. Nawet jeśli o części wydarzeń znów przesądziła karygodna niefrasobliwość obsługi toru. Jednak w świetle atrakcyjności wyścigu niedorzeczne wydają mi się pogłoski o zamiarze zrezygnowania nowych właścicieli F1 z Grand Prix Azerbejdżanu, na rzecz wyścigu w Miami. Byłby to flagowy projekt ukazujący negatywny wpływ amerykanizacji sportu.
Tymczasem niby z niczego i niby przypadkiem Lewis Hamilton objął fotel lidera klasyfikacji mistrzostw świata, a Mercedes traci cztery punkty do Ferrari, które wskoczyło na prowadzenie w klasyfikacji konstruktorów. Jakby tego wszystkiego było mało, trzecie miejsce wśród kierowców zajmuje teraz Kimi Raikkonen, a Sauber traci tylko jeden punkt do podobno świetnie dysponowanego Haasa.
Taki wyścig, z takim układem sił w stawce i taką punktacją w klasyfikacji generalnej, może być tylko i wyłącznie świetną zapowiedzią tego, co dalej nas czeka w tym sezonie! Prawda?
Artykuł autorstwa MarK. Pochodzi ze strony 4 kółka i nie tylko.