W połowie sierpnia miałem okazję odwiedzić Ragnar Simulator, czyli bodaj najbardziej zaawansowany symulator wyścigowy dostępny w naszym kraju. Zapraszam do relacji z wizyty.
Ragnar Simulator ma obecnie dwie siedziby: w Częstochowie i Trójmieście. Jako mieszkańcowi stolicy, żadna z tych lokalizacji nie jest mi po drodze. Jednakże na początku roku podczas nowej imprezy Simracing dla WOŚP (którą polecam i zachęcam do udziału), wylosowałem voucher na godzinę treningu w Ragnar. Także wybór już został dokonany za mnie 🙂 i po drodze na wakacje zajrzałem do Ragnar Simulator Częstochowa.
Jak to, co to
Firma nie mieści się w żadnym wielkim centrum handlowym, ani w boksie biurowca, raczej w dobudówce do domu na osiedlu małych domków wielorodzinnych i jednorodzinnych. Z daleka o jej obecności obwieszczają spore, ładne flagi. Po wejściu do Ragnara szybko się przekonamy, że wszystko jest całkiem nieźle i profesjonalnie przygotowane. Nijak to się ma do symulatorów i pseudo symulatorów na wszelkich imprezach czy targach. Nie będę nawet porównywał, by nie obrazić ekipy Ragnara. Wchodzimy do pomieszczenia wymalowanego bardzo ciemną farbą, by po wyłączeniu świateł móc skupić się tylko na tym co na ekranach symulatora. Jest kanapa, jest woda, są półki z pucharami, jest „pulpit sterowniczy”, jest w końcu sam symulator, czyli potężna konsola z fragmentem kokpitu i deski rozdzielczej, siłownikami oraz trzema monitorami. Do tego oczywiście kierownica, skrzynia, sportowy fotel z pięciopunktowymi pasami, ręczny i kilka innych sprzętów. Generalnie sama jednostka symulatora jest sprzętem czeskiej firmy Motorsport Simulator, której Ragnar jest także dystrybutorem na Polskę. W specyfikację techniczną nie będę się wdawał, może jedynie dla powątpiewających simracingowych purystów powiem, że nie jest to jakieś tam „pitu pitu” z kierownicą Logitecha, tylko porządny układ DirectDrive, czyli już najwyższa półka. Do tego prawdziwy wyścigowy ręczny, pedały z regulowaną siłą nacisku, pokaźnych rozmiarów metalowy drążek skrzyni biegów z mechanizmem, no i oczywiście komplet kierownic na wymianę, by dobrze odpowiadały symulacji na ekranie. Także spokojnie – raczej na pewno nikt nie wejdzie tam zawiedziony ze słowami: eee tam, takie to mam w domu.
No to jazda!
Do rzeczy jednak. Na Ragnar Simulator można jeździć w całej palecie ogólnodostępnych symulacji. Ja wybrałem Assetto Corsa i Dirt Rally z dość prostego powodu – oba tytuły mam na domowym komputerze i chciałem mieć dobre porównanie. Ponadto oba tytuły oferują duży wybór tras i pojazdów. Zacząłem od Assetto Corsa na niedawno odwiedzanym przeze mnie torze Spa-Francorchamps (a jakże :)) i Porsche 911 RSR w specyfikacji GTE, a więc aut GT śmigających na Le Mans 24h. Tor znam świetnie, więc oczywiście nastawiłem się na pokaz mojego „mistrzostwa”, a tu… ZONK. Okazuje się, że dokładnie ta sama produkcja, świetnie znana i objeżdżona przeze mnie w domu, w warunkach takiego symulatora nagle zdaje się zupełnie czymś innym i nowym. Oczywiście jest też sporo niuansów i niuansików, które każdy ustawia pod siebie i to one też wpływają na pewność za kółkiem, ale generalnie co tu dużo mówić – pierwsze okrążenia sprowadziły mnie na ziemię. To aż niesamowite jak szybko ruchy symulatora zmieniają przyzwyczajenia kierowcy. Podczas gdy siedząc w cieplutkim domciu ustawiałem sobie odpowiednio setup i chętnie oraz mocno atakowałem tarki, tutaj mi to przeszło już po kilku zakrętach. Zrozumiałem też dlaczego kierowcy wyścigowi tak chętnie na nie nie wjeżdżają. Po prostu po kilku pierwszych wjazdach czułem, że wibracje i podskoki w twardym wyścigowym fotelu zaraz połamią mi żebra, albo chociaż sprasują kręgosłup. Od razu otwiera się pula odczuć, których nie ma szansy doznać siedząc w fotelu przed monitorem. Kilka okrążeń zajęło mi przystosowanie swojego stylu jazdy, choć dalej dzielnie miejscami atakowałem tarki, czego moje plecy nie pochwalały. Niemniej osiągnięcie idealnej linii wyścigowej było poza moim zasięgiem. Na przyzwyczajenie się do nowych doznań z symulatora i przełożenie na tor, potrzeba więcej czasu niż ja miałem. Trzeba jednak przyznać, że kompletne zaciemnienie, nagłośnienie, wyścigowe rękawice na rękach i działanie samego sprzętu robią świetną robotę, jeśli chodzi o przenoszenie się na niemal prawdziwy tor i generalnie skupienie się na tym, co na monitorach.
Za namową Radka, kierującego Ragnar Simulator, następnie spróbowałem potężnego V10 w bolidzie F1 Ferrari F2004, także na Spa. Auto jest generalnie jednym z najlepszych w Assetto Corsa i tylko dla niego warto mieć tą produkcję. Na symulatorze doświadczenia są jeszcze bardziej… intensywne – to najlepsze słowo jakie przychodzi mi do głowy. Ryk V10-tki z nagłośnienia, zdecydowanie sztywniej pracujący symulator, ogromne tempo przemykających obrazów. Wszystko to powoduje, że źrenice się rozszerzają, mięśnie napinają, a mózg jest zmuszony do bardzo intensywnej pracy, by na czas przetworzyć wszystkie docierające do niego informacje. Wrażeń było tyle, że aż ciężko było mi przejechać Eau Rogue z gazem w podłodze, czyli zrobić coś, co powinno być standardem w tym bolidzie. Ufff… po tym potrzebna była chwila przerwy i łyk wody. Koszulka na mnie już była mokra. Nie tylko od wrażeń, ale i od ogólnego napięcia mięśni, szczególnie rąk. Ja z reguły jeżdżę na bardzo dużej sile force feedbacku, tu jednak była ona jeszcze o poziom wyższa, choć nie było to maksymalne ustawienie. Niemniej po pół godziny jazdy na prostych wybierałem rękę, której dawałem nieco odpocząć przed kolejną serią zakrętów. Było to po prostu potrzebne, szczególnie przy dość małej kierownicy do F1, założonej do symulatora.
Skrzynia rządzi
Na koniec przygody z Assetto Corsa na Ragnar Simulator przesiadłem się na nieco większą i prostszą kierownicę, choć dalej pozostałem w bolidzie klasy F1. Tym razem był to Lotus 98T na torze Silverstone w klasycznym układzie przypominającym jeszcze oryginalne lotnisko, zdecydowanie bardziej niż współczesny. Haczyk? Auta F1 z tamtych lat miały jeszcze normalną skrzynię manualną w układzie H, taką jak w aucie cywilnym. Swego czasu ścigałem się na symulatorach klasycznymi bolidami z ’79 z takim samym układem i pracą pedałem sprzęgła. Uczucia były świetne. No dobrze a jak to wyglądało na Ragnar Simulator? Powiem krótko – GENIALNIE. Co najśmieszniejsze tu wyszedł element, który podobał mi się najbardziej podczas całej wizyty. Co przypadło mi do gustu z takiego symulatora? Nie siłowniki, nie wyczynowy fotel z pasami, nie świetna kierownica, ani nie układ trzech ogromnych monitorów otaczających głowę. Była to skrzynia biegów. Wielka, solidna, metalowa, z całym mechanizmem, dającym to charakterystyczne odczucie na ręce, jakby zmieniało się biegi w prawdziwej maszynie. Nie ten mały plastikowy pimpek sterczący z blatu, w kierownicy Logitecha u mnie w domu, tylko prawdziwy mechanizm. To właśnie skrzynia, w połączeniu z zabawą sprzęgłem i próbą okiełznania potwora z ery turbo, stworzyła dla mnie najlepszy klimat symulacji i wrażenie kontaktu z prawdziwą maszyną. Zajarałem się tak, że nawet nie zauważyłem popełniania podstawowych błędów jak redukcja biegu w środku zakrętu, czy zaczepianie nogą o pedał gazu przy hamowaniu. Dopiero Radek zwrócił mi na to uwagę. Odczucia niesamowite i dla mnie tylko dla tej jednej jedynej przejażdżki wizyta w Ragnar Simulator jest warta zrealizowania. Polecam każdemu, po prostu musicie tego spróbować.
Trochę kurzu
Mógłbym tak pewnie bawić się bez końca, ale musiałem przerwać jazdę historycznym Lotusem, bo w czasie który mi pozostał na symulatorze, wrodzona ciekawość kazała mi sprawdzić to urządzenie w jeszcze inny sposób, na zupełnie innych warunkach. Poprosiłem o odpalenie Dirt Rally na jednym z odcinków rajdu Walii, za kierownicą Subaru WRC z 2001 roku. Tu wyszedł mały problem, bo na początku kompletnie mi coś nie pasowało i w ogóle nie byłem w stanie utrzymać się na trasie. Okazało się, że na kierownicy była ustawiona kolosalna 20% martwa strefa. Szybka korekta ustawień i wróciłem na trasę. Przyznam, że miałem spory problem. Nagromadzenie wibracji, pochyleń, odchyleń, rzucania fotelem itp., aż nie pozwalało mi się początkowo skupić na jeździe. Z czasem się przyzwyczajałem, ale tutaj miałem zdecydowany problem na symulatorze. Nigdy nie jeździłem samochodem rajdowym, ale czytałem wypowiedzi np. Cezarego Gutowskiego, który był przewieziony WuRCem w specyfikacji 2017 i był zaskoczony jak to auto gładko przemieszcza się po nierównościach. Ja byłem zaskoczony jak bardzo rzuca. Samochód był inny, ale jak mówiłem – miałem tu spory problem. Nie mam porównania do realnych odczuć, więc mądrzyć się nie będę. Może tak to wygląda, a może odczucia w symulatorze są aż nazbyt intensywne względem prawdziwej jazdy. Tak czy siak, dopiero podczas drugiego przejazdu odcinka zacząłem powoli „czuć” urządzenie. Po drodze próbowałem wykonać parę manewrów na ręcznym (znów tu mamy prawdziwą metalową wajchę, a nie jakiś tam przycisk) i raczej nazwał bym to manewrami wstydu 🙂 . Czas mojej sesji dobiegł już jednak końca.
Warto?
Wizyta w Ragnar Simulator była naprawdę świetnym doświadczeniem i chociaż raz polecam tego spróbować każdemu. Ten mechanizm skrzyni biegów i kierownicę chętnie bym sobie sprawił do domu, ale pewnie pozostanie to w sferze marzeń. Tak czy siak, jeśli bawicie się symulatorami w domu i myślicie, że już wiecie o nich wszystko, to polecam chwilę zabawy na takim sprzęcie, byście jak ja mogli się przekonać, że jednak nie wiecie prawie nic.
Artykuł (niestety :)) nie jest sponsorowany, ale w tym miejscu muszę podziękować Radkowi z Ragnar Simulator. Nie dość, że spóźniłem się na umówioną godzinę wizyty, to jeszcze byłem klientem bardzo dalekim od standardowego, odwiedzającego firmę. Wpadłem tam autem załadowanym pod sufit na wakacje, z żoną i pięciomiesięcznym synkiem. Mimo to wszystko przebiegło bez najmniejszych problemów, dla malucha znalazły się nawet nauszniki chroniące słuch, a Radek odciążył zajmującą się dzieckiem żonę i jest autorem większości zdjęć, które tu widzicie. Także dzięki za to!
Artykuł autorstwa MarK. Pochodzi ze strony 4 kółka i nie tylko.