Są na świecie pojazdy, które ciężko opisać jednym zdaniem. Prawdę mówiąc ciężko nawet na nie patrzeć. Do obu tych kategorii z pewnością zalicza się Aurora.
Powiedzmy to sobie wprost już na początku – Aurora to obrzydlistwo. Pewnie niejedna osoba pomyśli, że to pojazd zrobiony na potrzeby starego filmu sci-fi klasy C lub zachcianka jakiegoś głupkowatego amerykańskiego celebryty. Przez wielu auto uważane jest za pojedynczy, najbrzydszy pojazd w historii. Tak – Aurora powstała tylko w jednym, jedynym egzemplarzu. Jednak jego historia, zastosowane rozwiązania i historia samego twórcy, są tak ciekawe, że warto się z nimi zapoznać.
Bio
W grudniu 1919 na świat przyszedł Alfred A. Juliano. Alfred dorastał w Filadelfii i mocno interesował się samochodami oraz samolotami. Z czasem okazało się także, że ma niezłe zdolności artystyczne. Kiedy miał osiemnaście lat, jego szkice dostały się do rąk odpowiednich osób w General Motors, a one z kolei zaoferowały Alfredowi prestiżowe stypendium w szkole Harley’a Earla – słynnego amerykańskiego projektanta, odpowiedzialnego m.in. za wygląd pierwszej Corvetty.
Tu następuje jednak nieoczekiwany zwrot akcji, gdyż Alfred ów ofertę… odrzucił. Wszystko dlatego, że podjął już inną decyzję dotyczącą swojej przyszłości. Juliano postanowił zostać kapłanem i wstąpił do seminarium.
Ojciec Alfred A. Juliano, mając na koncie licencjaty z teologii i sztuki, w 1946 roku rozpoczął pracę jako nauczyciel. W latach pięćdziesiątych przeniósł się do Brandford, by kontynuować swoje studia z mechaniki na Yale i rozpocząć starania o doktorat ze sztuki lub aerodynamiki. Długo nie mógł się zdecydować na ostateczny kierunek, a to wszystko dlatego, że gdzieś z tyłu głowy wciąż tliła w nim się pasja do motoryzacji i myśli o zaprojektowaniu własnego, bezpiecznego pojazdu. W udzielanych wywiadach ojciec Juliano często wspominał o tym, że ludzie nie zapłacą dodatkowo za bezpieczeństwo samochodu, ale na pewno zapłacą za niepowtarzalny styl. Tak właśnie narodził się pomysł na bezpieczny samochód – Aurorę, która styl miała może dyskusyjny, ale na pewno oryginalny, a przy okazji służący też bezpieczeństwu.
Realizacja
Ojciec Juliano dostał pozwolenie na realizowanie projektu Aurory w ramach swojego doktoratu z aerodynamiki na Yale. Kupił mocno rozbitego Buick’a Roadmaster z 1954 roku, który miał posłużyć za dawcę części i rozpoczął pracę nad małym modelem nadwozia z gliny. Kiedy tylko go ukończył, odpowiednio ustawił lampy, tak by rzucały przeskalowane cienie modelu na ścianach, obrysował je i na tej podstawie zaczął budować drewnianą konstrukcję nośną karoserii na czymś, co było resztkami zdemolowanego Buick’a.
Niemal tak szybko jak rozpoczęły się prace, skończyły się również pieniądze. Ojciec Alfred A. Juliano prosił swoich wiernych o podarunki na dokończenie budowy, a Ci chętnie dawali. Sporo nastolatków nawet charytatywnie pracowało przy konstrukcji pojazdu i niektórzy byli odpowiedzialni za całe sekcje nadwozia z włókna szklanego, które wykonywano dzięki formom wykonanym po zbudowaniu drewnianego szkieletu. Wszystko to jednak było za mało i w końcu Juliano w 1956 roku założył Custom Automobile Corporation of America, które zapożyczyło się by sfinalizować budowę auta.
Słaby ten biznes
Premierę auta kilkukrotnie przesuwano, aż wreszcie nastąpiła na Manhattanie w 1957 roku. Ojciec Juliano umiał zadbać o marketing. Przygotował nie tylko profesjonalnie wyglądające broszury, ale też utrzymywał dobre kontakty z prasą motoryzacyjną i Aurora była zapowiadana w wielu magazynach, a nawet pojawiała się na okładkach. To nie przysłoniło jednak informacji o tym, że Aurora w drodze na prezentację zepsuła się aż 15 (!!!) razy i była holowana do siedmiu różnych warsztatów. Powodem był zabrudzony układ paliwowy Buicka, który stał nieodpalany przez ponad dwa lata.
Z punktu widzenia Juliano prezentacja na Manhattanie była bardzo udana, ale rzeczywistość okazała się inna. Zainteresowanych zakupem właściwie nie było, a jeśli ktokolwiek zwrócił uwagę na konstrukcję, to raczej traktował ją jako dziwadło i ciekawostkę od szalonego domorosłego konstruktora. Niedługo potem okazało się, że firma ojca Juliano ma długi. Rzecz oczywista, skoro nie było żadnych zamówień, z których można by było je spłacić. Inwestorzy, którzy włożyli pieniądze w to przedsięwzięcie zaczynali się niecierpliwić. Jakby tego było mało pojawiły się pogłoski, że zebrane pieniądze ksiądz wydał też na siebie, a nie tylko na budowę samochodu. Kapłan został wezwany do swoich kościelnych przełożonych i po (podobno) ostrej wymianie zdań, wystąpił w 1956 roku z Zakonu Ducha Świętego, którego był członkiem. Przytłoczony długami i problemami Alfred A. Juliano wyjechał na Florydę. Miał do tego z resztą użyć wypożyczonego samochodu, którego później nigdy nie oddał.
W odstawkę
Alfred wrócił później do Filadelfii, by zająć się swoją ciężko chorą matką. Wrócił też wtedy do Brandford i zabrał Aurorę do warsztatu MePhee’s Body Shop, prawdopodobnie na naprawę feralnego układu paliwowego. Jednak tego, pytany po ponad 20 latach od tamtej chwili, nie był pewien już nawet sam właściciel zakładu, a sam Juliano więcej już się w nim nie pojawił.
Nigdy nie udowodniono Alfredowi wykorzystania darowanych pieniędzy na własny użytek, wielu twierdzi nawet, że historia o nieoddanym samochodzie z wypożyczalni jest wymyślona. Wszystkiemu ma być winne Detroit, a konkretnie General Motors. Z resztą niedługo po tych wydarzeniach GM zostało oskarżone i skazane za fabrykowanie informacji, śledzenie i nękanie Ralpha Nadera, który napisał książkę o tym, jak wielkie są zaniedbania amerykańskich koncernów w temacie bezpieczeństwa samochodów. Także historia wcale nie jest tak nieprawdopodobna, ale należy zadać sobie pytanie, czemu Aurora, zbudowana rękami księdza i jego wiernych, miałaby tak przestraszyć General Motors?
Bezpieczeństwo ponad wszystko
Ano Aurora nie była tylko pokracznym nadwoziem. Tu wszystko miało swój cel, a Alfred konstruował swoje dzieło jako tak naprawdę pierwszy pojazd w historii skoncentrowany na bezpieczeństwie podróżnych. Dzieło Juliano uważane jest za pierwszy Experimental Safety Vehicle, czyli Eksperymentalny Pojazd Bezpieczeństwa, badający różne rozwiązania mające zadbać o zdrowie i życie podróżnych w wypadku kolizji. Dopiero w 1973 roku amerykański Departament Transportu oficjalnie powołał program ESV – prawie 20 lat po pokazaniu światu konstrukcji pewnego księdza.
Co takiego miała w sobie Aurora? Wielkie i pokraczne błotniki były wypełnione pianką, mającą pochłaniać siłę uderzenia. Wystający przedni zderzak miał ten kształt z myślą o bezpieczeństwie pieszych (a nam się wydaje, że takie myślenie to najnowszy trend). Całe nadwozie wykonano z włókna szklanego, gdyż Alfred uważał je za bezpieczny i łatwy do naprawy materiał. Pod nim kryły się z kolei ramy przestrzenne mające także pochłaniać siłę zderzeń, a całą górną część kabiny wykonano z pleksiglasu przytwierdzonego do czegoś co było, bodaj pierwszą w historii motoryzacji, klatką bezpieczeństwa pospawaną z metalowych profili.
Z przodu, przed chłodnicą, pojazd miał ukryte koło zapasowe, które w razie zderzenia też miało działać jak strefa zgniotu. Mało tego było ono wyposażone w mechanizm, który wystawiał je na asfalt, bez konieczności interwencji człowieka. Deska rozdzielcza miała zegary zagłębione w tubach, które także pokryto pianką mającą pochłaniać energię, gdyby pasażerowie uderzyli w konsolę w wyniku wypadku. Auto miało rzeczy, które były wtedy nowinkami w zakresie bezpieczeństwa, a dziś są dla nas standardem: pasy, dodatkowe wzmocnienia w drzwiach i kolumnę kierownicy o teleskopowej konstrukcji, która składa się w wyniku uderzenia.
Nawet dziwaczna przednia szyba była ukształtowana z myślą o bezpieczeństwie. Wystająca do przodu „bańka” miała uchronić pasażerów przed uderzeniem o nią głową, co wtedy było bardzo częste podczas wypadków. Pamiętajmy, że mówimy o czasach przed pojawieniem się poduszek bezpieczeństwa. Ponadto kształt szyby nie wymagał użycia wycieraczek, bo wszelkie opady atmosferyczne świetnie usuwał z niej sam pęd powietrza. Pojazd miał nawet wszystkie cztery fotele obracane o pełne 360 stopni, by pasażerowie w razie nieuchronnie nadciągającego wypadku, mogli się obrócić tyłem do kierunku jazdy i zminimalizować skutki zderzenia.
Ocalić od zapomnienia
Alfred A. Juliano żył w Filadelfii do końca swoich dni. Zmarł w 1989 roku, po dużym wylewie krwi do mózgu. Aurora przez lata stała zapomniana na parkingu za warsztatem i nikt nie chciał jej odkupić nawet za minimalną cenę. W końcu w 1993 roku samochód został zauważony przez brytyjskiego fana motoryzacji, który po wybadaniu tematu i poznaniu historii auta, postanowił je odrestaurować.
Renowację zakończono w 2005 roku. Była ona bardzo skomplikowana w związku z brakiem dużej części dokumentacji, choćby zdjęć. Ten problem dotyczył szczególnie wnętrza. Niemniej auto pojawiło się na festiwalu motoryzacyjnym w Goodwood, a obecnie jest na ekspozycji muzeum Beaulieu w Anglii.
Teraz i ty, drogi czytelniku, znasz już historię najbezpieczniejszego – najbrzydszego samochodu, a jego nazwa zaczyna mieć prawdziwy sens.
Źródło: 4 kółka i nie tylko