Motorsport Relacje

Formuła E. Mercedes wygrywa, ale jest co podsumowywać

W zeszłą niedzielę na berlińskim lotnisku Tempelhof miał miejsce finał 7. sezonu Formuły E, pierwszego w historii o randze mistrzostw świata. Walka trwała nieprzerwanie do ostatniej rundy, bo aż 14 kierowców miało matematyczne szanse na tytuł. Mistrzem Formuła E został Nyck de Vries, a w klasyfikacji zespołowej triumfował jego zespół, Mercedes EQ.

Formuła E liczy sobie już siedem lat i w każdym sezonie przynosiła kibicom mnóstwo emocji i sensacyjnych wydarzeń. Ten rok jednak przebił swoich poprzedników. Do ostatniej chwili nie wiadomo było kto zostanie mistrzem, a licząca 15 rund kampania nie wyłaniała konkretnego faworyta. Na jeden fenomenalny wyścig każdego zawodnika przypadał jeden katastrofalny. Punkty bardzo równo rozkładały się po rywalizujących, a co każdą batalię następowały duże przetasowania w tabeli. Niecodzienność w sporcie, w którym po kilku wyścigach wiemy, kto ma potencjalne szanse na tytuł.

Liczenie oczek to jednak nie wszystko. Ten sezon, oprócz bardzo intensywnej akcji zawartej w 45 minutach plus jedno okrążenie, wiele rzeczy dokonał po raz pierwszy. Popychał granicę na temat tego gdzie, oraz jak można się ścigać samochodami elektrycznymi. Zapraszamy na podsumowanie siódmego sezonu Formuły E.

Wyścigi tysiąca i jednej nocy

Zaczęliśmy od pierwszych wyścigów w historii serii po zachodzie słońca. 26 lutego, w historycznym mieście Ad Dirija pod Rijadem zapłonęły światła zasilane energią odnawialną. Nyck de Vries jak skończył, tak zaczął – to on triumfował w pierwszym wyścigu.

Druga runda, która odbyła się dzień później (w tym sezonie wszystkie tory oprócz Monako organizowały dwa wyścigi – jeden w sobotę, drugi w niedzielę) zakończyła się w niepokojących okolicznościach. Wyścig zakończył się pod czerwoną flagą po niewyemitowanym na antenie wypadku Alexa Lynna. Jego samochód po kontakcie z Mitchem Evansem poszybował w górę i ślizgał się na dachu do barier energochłonnych. Podczas wyścigu udaremniono także atak rakietowy ze strony Kuwejtu na pobliski Rijad, co mogłoby zagrozić bezpieczeństwu zawodów. Na szczęście, zarówno Lynn jak i cała stolica Arabii Saudyjskiej nie ucierpieli. Na 5 minut przed regulaminowym czasem wygrał Sam Bird, który znów zaczął marzyć o upragnionym mistrzostwie po zmianie zespołu. Niestety, ogromny pech w końcówce sezonu oddalił doświadczonego w serii Brytyjczyka od trofeum.

Wieczne miasto, wieczne incydenty

Na kwiecień przenieśliśmy się do Rzymu. Ścigano się na zmienionej w stosunku do poprzednich sezonów konfiguracji toru w dzielnicy EUR. Ciasne, dziewięćdziesięciostopniowe zakręty ukracały zapędy kierowców. Miało miejsce wiele wypadków, zarówno na dohamowaniach, jak i na prostych. Warto chociażby przypomnieć karambol w rundzie trzeciej, w którym podbity na nierówności Stoffel Vandoorne wyeliminował swojego kolegę z zespołu. W sobotę wygrał dwukrotny mistrz Jean-Eric Vergne, za to w niedzielę odkupienia zaznał właśnie Vandoorne.

Test baterii

Pod Walencją na kierowców czekał znany z testów obiekt Autodromo Ricardo Tormo. Zapewnił on dużo akcji, zwłaszcza w sobotę. Wtedy, spowodowane przez deszczową pogodę incydenty wywoływały dużo wyjazdów samochodu bezpieczeństwa. Tak długi czas spędzony za safety carem sprawił, że odjęto kierowcom za dużo energii. Przez to na ostatnim okrążeniu ponad połowa stawki straciła napęd. Pewne prowadzenie Antonio Felixa da Costy zostało przejęte przez lepiej zarządzającego energią Nycka de Vriesa, a jadący na końcu stawki Nico Mueller sensacyjnie dojechał na drugim miejscu.

W niedzielę miał miejsce pokaz siły debiutanta, Jake’a Dennisa, który prowadził od startu do mety. Był to pierwszy sygnał, że nowy kierowca BMWi Andretti zaczyna przyzwyczajać się do specyficznej natury serii. Pokazał też, że może walczyć w tym sezonie o najwyższe laury. Jak się okazało, ukończył sezon na trzecim miejscu. Podobny wynik jako debiutant osiągnął jedynie Felix Rosenqvist na koniec sezonu trzeciego.

Jesteś dużym chłopcem, już możesz do kasyna

8 maja Formuła E zaliczyła kolejny kamień milowy, po raz pierwszy wykorzystując pełną nitkę legendarnego toru w Monako. Przez cały wyścig walka o zwycięstwo toczyła się między pierwszą trójką – Antonio Felixem da Costą, Mitchem Evansem i Robinem Frijnsem. Da Costa, do niedawna mistrz, popisał się niesamowitym manewrem wyprzedzania na ostatnim okrążeniu, czym przypieczętował swoje jedyne zwycięstwo w sezonie.

Elektryczna konkwista

Następnie seria zawitała do Ameryki Północnej, gdzie pierw ścigano się na znanym z WTCC meksykańskim torze Puebla. Obiekt zastępował Autodromo Hermanos Rodriguez, gdzie w tamtym czasie znajdował się szpital dla osób chorych na COVID-19. W pierwszym wyścigu zespół Audi zanotował trzeci (!) w historii Formuły E dublet. Stało się to po tym, gdy z wyników zawodów zdyskwalifikowano pierwszego Pascala Wehrleina. Lucas Di Grassi tym samym wrócił do gry po słabej pierwszej połowie sezonu. Z kolei nowy w zespole Rene Rast zaprezentował swój niezwykły warsztat. W niedzielę zwyciężył Edoardo Mortara dla Venturi, co wywindowało go na pozycję lidera klasyfikacji kierowców. Od tego momentu zawsze piastował wysokie miejsce w tabeli i do końca sezonu stwarzał realne zagrożenie dla kierowców z nieco lepszych zespołów.

Wyścigi w znanym dla kierowców torze na nowojorskim Brooklynie były zaskakująco spokojne. Na torze w dokach triumfowali kolejno Maximilian Guenther, i, po raz drugi w sezonie, Sam Bird.

Wystawne ściganie

Kolejna przełomowa lokacja na wyścig znajdowała się w Londynie – były to pierwsze w historii zawody motorsportowe odbywające się zarówno na powietrzu, jak i pod dachem. Tor znajdujący się w kompleksie ekspozycyjnym ExCel przebiegał zarówno w środku hali, jak i poza nią, a możliwe to było dzięki zeroemisyjnym samochodom. Na swojej ojczystej ziemi wygrali Brytyjczycy. W sobotę świetną strategią popisał się Jake Dennis wygrywając drugi wyścig w sezonie, a niedzielną gonitwę po 40 startach w Formule E wygrał Alex Lynn. Gwiazdą weekendu został Nyck de Vries, kończąc oba wyścigi na drugim miejscu.

W niedzielę miała miejsce kuriozalna sytuacja podczas okresu samochodu bezpieczeństwa. Lucas Di Grassi jadący w środku stawki postanowił wjechać do pit lane i wykonać błyskawiczny postój, ponieważ tak dało się przejechać szybciej niż w korowodzie jadącym za safety carem. Tym samym po wyjeździe z alei serwisowej znajdował się na czele, ale w trakcie wyścigu otrzymał czarną flagę za niepełne zatrzymanie się przy stanowisku serwisowym. Zwycięstwo po nim przejął wspomniany już Alex Lynn.

Berlin – ostatnie starcie

Wszystko zakończyło się w zeszły weekend w Berlinie, gdzie kierowcy w pierwszy dzień jechali po tradycyjnej nitce na płycie lotniska Tempelhof, a w drugi na jego odwróconej konfiguracji. W pierwszym wyścigu odkupienia zaznał Di Grassi, który startując z trzeciego miejsca wyprzedził słabo jadący duet DS Techeetah. Do ostatniej rundy nic nie było wiadome. Nikt podczas całej kampanii nie wyróżniał się na tyle, by w pełni zasługiwać na tytuł.

Karty rozdał niedzielny wyścig, w którym w dramatycznych okolicznościach odpadło trzech kierowców znajdujących się w topowej piątce przed finałem sezonu. Mitch Evans nie ruszył z pól startowych, po czym w jego tył uderzył niespodziewający się niczego Edo Mortara. Tuż po zjeździe samochodu bezpieczeństwa Jake Dennis stracił kontrolę nad samochodem i uderzył w bandę, niszcząc zawieszenie. W tym momencie największe szanse na tytuł miał już tylko Nyck de Vries, który jako jedyny z czołówki klasyfikacji był na punktowanych pozycjach. Ostatecznie dojechał na 8. pozycji, kończąc sezon z 99 punktami, siedmioma więcej niż Edoardo Mortara na drugim miejscu. Trzeci w punktacji był Jake Dennis, a sama walka o mistrzostwo przyćmiła kolejne zwycięstwo debiutanta. Tym razem był to Norman Nato.

W wywiadach De Vries nie krył wzruszenia. Stwierdził, że każdy kierowca w tym sezonie miał wzloty i upadki. Ostateczne rozstrzygnięcie było loterią i cieszy się, że szczęście uśmiechnęło się właśnie do niego i jego zespołu.

Wyścigowy kac

Po tak chaotycznym sezonie trudno wyciągnąć konkretne wnioski. Nieprzewidywalność to coś, do czego Formuła E przyzwyczaiła kibiców, i za to wielu ją uwielbia. Największe plusy oprócz piekielnie wyrównanej walki? Świetne nowe lokacje na wyścigi, rekordowa ilość zwycięzców (aż 11 w 15 wyścigach), duża liczba kierowców i zespołów na podium, solidne sezony debiutantów – Nicka Cassidy’ego, Normana Nato i, przede wszystkim, Jake’a Dennisa. Cieszy też duża liczba punktów zebranych przez ewidentnie najgorsze teamy w stawce – Dragon/Penske oraz NIO 333. Największym rozczarowaniem jest bezsprzecznie zespół Nissan e.dams, który zajął 10. miejsce w klasyfikacji zespołów. Fatalny sezon weterana serii, Sebastiena Buemiego, który ukończył rywalizację na 21. lokacie, to na pewno nie to czego po nim oczekiwano. Jego partner, Oliver Rowland, skończył na 14. pozycji, zdobywając jedynie dwa podia. Do tak słabych rezultatów nie przyzwyczaił nas zespół, który regularnie walczył o najwyższe rezultaty.

Start następnego sezonu zaplanowany jest po raz trzeci z rzędu w Ad Dirija. 28 stycznia 2022 roku rozpocznie się kolejna walka o mistrzostwo świata Formuły E. Znów nie wiadomo, kto wyjdzie z niej zwycięsko. Wiemy jednak, że ze stawki wycofuje się cały zespół Audi (oby Lucas Di Grassi i Rene Rast znaleźli nowe miejsce – szkoda, by seria straciła tak dobrych kierowców), jak również marka BMW, przez co team Michaela Andrettiego wraca do niezależnych barw. To jednak nie wszystko. Tuż po wygraniu obu tytułów, Mercedes ogłosił, że następny sezon będzie ich ostatnim. Można więc żartobliwie stwierdzić, że ekscytacja związana ze śledzeniem Formuły E nie będzie na długo zagrożona!

5 2 głosy
Oceń artykuł
Podziel się:
Avatar photo
Mateusz Trojnar
Zapalony fan gier wyścigowych i motosportu. Zaczynał od Maluch Racera, kręcąc bączki na trasie pod supermarketem. Potem przyszły Need For Speedy, Gran Turismo, fascynacja F1. Potrafi dostrzec poetyckie piękno w ściganiu i traktujących o nim grach. Niektórzy mówią, że wychodzi mu to całkiem nieźle.
Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments