Może nie wszyscy pamiętają wejście na rynek gry o nazwie Carmageddon. Stała się ona przebojem z jednego ważnego powodu: dawała się po prostu wyżyć graczowi, który jednocześnie lubił sobie siąść za kółkiem. Rozwiązanie to znalazło wielu wielbicieli, choć wielu uważa ją za zbyt brutalną (i faktycznie było w tym trochę:) racji). No, ale prawa rynku gier są takie, że jak coś się sprzedaje to przydałaby się druga część. Tak też się stało: pojawił się Carmageddon 2 i wreszcie trzecia część – Carmageddon The Death Race 2000.
Pierwsza rzecz, jaka rzuca się zaraz po uruchomieniu gry to fabuła. Choć poprzednie części pozbawione były zupełnie tego elementu, tu twórcy postanowili dać upust swojej wyobraźni. A było to tak:
Początek nowego tysiąclecia był podobny do końca poprzedniego. Tyle, że gorszy. Większość bogatych ludzi napłynęło do nowych, małych, zamkniętych, policyjnych miast, gdzie mogli żyć bez strachu, obawy o swoje życie. Dawne miasta zapełniły się śmieciami, odpadkami, biedakami i szumowinami.
Z wyrzutni umieszczonych na orbicie okołoziemskiej spadły taktyczne głowice nuklearne, uderzając w dawne niszczejące już metropolie. Zginęły miliony. Ci, którzy przeżyli zostali zmutowani przez pyły i odpady radioaktywne. Tych istot nie można już było zakwalifikować jako rasa ludzka. Rośli oni w siłę tworząc z miast radioaktywne więzienia. Mordy na ulicach były teraz codziennością, władzę sprawowały gangi.
To były dwa światy ludzi i nieludzi, stojące na uboczu wszechświata. I nikt nigdy nie przekroczył dzielącej ich granicy.
To było niemożliwe.
Aż do dziś.
Historyjka może niezbyt oryginalna, ale także nie należy do tych najbanalniejszych i, co najważniejsze, wprowadza w odpowiedni nastrój. Rozgrywka toczyć się będzie właśnie owych miastach, pełnych zombie i czyhającej na ciebie policji. Ogólne założenia będą polegały na tym, aby znaleźć szybki sposób, na wydostanie się z jednego miasta i dostanie się do następnego.
No, ale skupmy się wreszcie na samej roz(g)rywce. Zaczynamy w pierwszym mieście o nazwie raczej znanej, mianowicie Hollywood. Są dwa sposoby na wygraną. Pierwszy – to przejechać cztery okrążenia i przy okazji złapać trochę kasy za przechodniów i przeciwników, drugi – najzwyczajniej w świecie rozwalić wszystkich przeciwników. Który lepszy? W przypadku pierwszego będziemy się musieli naprawdę spieszyć, bo szczupły limit czasowy nie pozwala na zbytnie obijanie się. Plusy są takie, że za każdy checkpoint dostajemy 1500 (tylko czego?-dolarów?) kasy i można się trochę obłowić, bo i napraw będzie trochę mniej. Drugi sposób jest o tyle lepszy, że za porządne rąbnięcie przeciwnika dostajemy nie tylko kasę, ale i kilkanaście sekund czasu. Jadąc tak na pewno bardziej się obłowimy niż przy checkpointach, choć trzeba umieć jeździć. I ta satysfakcja…
Po wyścigu mamy do wykonania jakąś misję. Misje są naprawdę zróżnicowane, często składające się z kilku jakby podmisji (czyli, aby zrobić jedną rzecz musimy wpierw zrobić inną). Limit czasowy jest dobrany bardzo trafnie. Na początku misje są łatwe, później stopień trudności wzrasta (a czas maleje:)) i zrobienie danego zadania w czasie za pierwszym razem graniczy z cudem. Ogólnie rzecz biorąc, grę będziemy przechodzić w cyklu wyścig, misja, wyścig, misja, gdzie wyścig to zdobywanie kasy i kupowanie nowych wozów (jak i uzbrojenia, mocy itp.), a misje będą kontynuowały i popychały do przodu fabułę.
Lokacje w grze, czyli owe państwa-miasta, są naprawdę duże i pełne szczegółów. I nie chodzi mi wyłącznie o dopracowanie graficzne, ale o różne zakamarki, wąskie uliczki, wnętrza budynków i inne. Naprawdę, jest tego całkiem sporo. Co do wielkości to zdarzało mi się po prostu zgubić w czasie misji lub wyścigu. No, ale do dyspozycji miałem jeszcze mapę i nie musiałem się na szczęście pytać przypadkowego zombie o drogę:)(i tu minus gry: mapa jest kompletnie nieczytelna; stanowi ona zaledwie jakąś połowę ekranu, a że miasta są duże trudno zauważyć w niej nawet mniejsze uliczki!).
Pojazdów w grze jest sporo. W odróżnieniu od poprzednich części w grze występują wozy cywilne i…policja. Tak, policja, która zjawia się tam, gdzie ma miejsce większa zadyma. Potrafi ona naprawdę uprzykrzać życie. Ich wozy są wytrzymałe (ale nie niezniszczalne:)) i szybkie, więc lepiej się trzymać od nich z daleka. Co do pojazdów, jakimi będziemy mieli szansę się poruszać to trzeba przyznać, że są bardzo…hmm, oryginalne. Od Big-foot’ów, poprzez zwykłe Jeepy aż do wehikułów dosłownie z kosmosu (np. wielkie koło, w którego środku siedzi kierowca).
Grafika w grze jest ładna, niepowiem. Miasta i wozy mają masę szczegółów. Zombiakom można teraz, np. odrąbać jedną nogę (mówcie co chcecie, ale widok zombie skaczącego na jednej nodze jest niecodzienny) i dalej będą żyli. Efekty uszkodzeń wozów także cieszą oko, odpadające zderzaki i błotniki, ech to trzeba zobaczyć. Ale, jak wiadomo coś za coś. Wymagania nie są najniższe: 800×600 na pełnych detalach to co najmniej PII 450, 128 Mb Ram i 32 Mb na karcie. Niby taki sprzęt to już przecież standard, ale nie u wszystkich (np. u mnie).
Muza, to IMHO najlepsza strona gry. Ostre kawałki naprawdę podkreślają ostry klimat gry i dodają smaku ogólnej rozwałki. Efekty dźwiękowe, uderzenia, krzyki, ryki silników są takie, jakie powinny być. Po prostu ostra jazda.
Jest jeszcze jedna innowacja, o której pozwolę sobie wspomnieć, a która bardzo przypadła mi do gustu. Mianowicie opcja replay. W czasie rozgrywki możemy w dowolnym momencie spauzować, cofnąć się w czasie i nagrać ten kawałek akcji, który przypadł nam do gustu. Sęk jednak w tym, że nagranie to jest zapisywane we wcześniej ustalonym miejscu na dysku w formacie *.avi! Dla mnie bomba! Po wyjściu z gry możemy sobie spokojnie pod naszą winzgrozą oglądnąć to, co wyrabialiśmy na torze. Możemy także ustalić parametry replay’u – ilość FPS i rozdzielczość, w jakiej ma być nagrany. Nie wiem jak inni, ale takiego czegoś w samochodówce jeszcze nie spotkałem. Później można pokombinować i kilka filmików w jakimś programie graficznym złączyć, dodać muzę i proszę – arcydzieło!
Mimo tych wszystkich zalet, które do tej pory wymieniłem, pojawił się pewien niedosyt. To już nie to samo, co poprzednie części. Brak tej niesamowitej dynamiki, zbieranie combosów rozjeżdżając zombiaki nie zdarza się już tak często, a jeśli nawet, to żadna z tego satysfakcja(wiem, gadam jak zawodowy sadysta:)). Po prostu mimo tylu zalet mniej frajdy i zabawy niż kiedyś…
Co nie znaczy, że jest całkowicie źle. Podsumowując to wszystko muszę powiedzieć, że Carmageddon The Death Race 2000 jest gierą wartą zauważenia. Nawet maniacy symulacji mogliby przy niej na chwilę odpocząć, nie przejmując się zmianą biegów, starciem opon czy odpadającymi błotnikami. Gra jest po prostu dobra i można przy niej spędzić miłe parenaście godzin. Nic, tylko gaz do dechy i „Born to be wild!”:).