Forza Horizon 4 już niebawem. Tupam nóżkami z dnia na dzień odliczając dni do premiery. Chcecie wiedzieć, dlaczego uważam, że tym razem to też będzie ścigałka roku tak jak 2 lata temu poprzednia część? Jak graliście, to potraktujcie to jako wspominkę doskonałej „trójki”, która wam ukróci czas oczekiwania na następną odsłonę. A jeśli nie – to zapraszam byście mogli dowiedzieć się skąd mam tak ciepłe uczucia względem tego świetnego sandboxa.
Ale czym jest Forza?
Marka ekskluzywna doskonale wyglądających wyścigów samochodowych do niedawna dostępna wyłącznie dla Xbox’owców, a teraz także dla PeCetowej rasy panów. Cykl wydawniczy najnowszych odsłon Forzy nie różni się za bardzo od molochów pokroju Call of Duty czy Battlefield’a. Co roku to samo, ale w nowej oprawie. Raz Motorsport, raz Horizon. O ile na brak pomysłów od Activision gracze narzekają już chyba od Modern Warefare 3, tak Turn10 i Microsoft Studios robi to samo…, ale sprawia, że tytułowy festiwal Horizon ekscytuje nie mniej niż koncert gwiazdy wieczoru na Festiwalu Woodstock. Choć to… znowu to samo … nie?
Nie.
6 lat temu po spalonej słońcem pustyni w Ameryce z Horizon 1, następnie pięknej i jak dobrze nam znanej Europie z Horizon 2, trafiliśmy na chyba najrzadziej odwiedzany przez gry z otwartym światem kontynent. A dokładniej kraj Kangurów i ja się cieszę. Lecz jeśli jesteście pierwszy raz na tym festiwalu studia Microsoft to zapytasz może – o co tu chodzi? A więc – Horizon to seria bardziej beztroskich ścigałek bazujących na silniku torowego Motorsporta. Ścigamy się tu nie po znanych asfaltach całego motosportowego świata, lecz po otwartym świecie w legalnym festiwalu muzyczno-wyścigowym zwanym właśnie „Horizon Festival”, starając się sięgnąć po złotą opaskę i tytuł najlepszego kierowcy imprezy.
Kierownica Lambo
W Horizonie początek zawsze jest szybki i emocjonujący. Nagle pędzimy przez piękną Australię: od mostów, przez lasy, szerokie, wąskie, suche, mokre ulice, a nawet kałużę tak dużą, że prowadzony w prawdziwym świecie Lamborghini Centanario powinien zatonąć lub odbić się i za nic nie dać się opanować! Ale nie, lekko zmieniłem kierunek jazdy, skontrowałem i jadę dalej (za bardzo się przyzwyczaiłem do Motorsport’ów, gdzie prowadzenie polega na walce, a nie współpracy z samochodem).
Potem jest tylko szybciej i ciekawiej. Dojeżdżamy do przystanku, dostajemy buggy, pędzimy po terenie i niczym się nie przejmujemy. To wspaniałe uczucie, które towarzyszy od pierwszych minut spędzonych w każdej odsłonie. Wspaniała beztroska, poczucie mocy silnika i bycia częścią pojazdu, doskonała muzyka, świetne zgranie czasu jazdy do chwili odpoczynku i nie wybijającego z rytmu loadingu. Chwilę później pędzimy już pierwszym własnym wozem i wykonujemy listy życzeń: skoki, poślizgi… Czujemy się jak w raju. A … i byłbym zapomniał. To my tym razem jesteśmy bossem festiwalu. Przypomina nam o tym miła Pani, której imienia nigdy nie zapamiętałem i nasz mechanik Warren, który też mówi głosem człowieka od brudnej, garażowej roboty z Dirta 3. Poczułem się jak w domu.
Jak z obrazka
Skoro początek mamy za sobą to… nie, gra nie zwalnia. Wciąż jest szybko, ale to my już dawkujemy sobie emocje. Australia jest piękna i bardzo zróżnicowana. Xbox One S ma usprawiedliwienie do grzania mi pokoju. Gra wygląda naprawdę najlepiej spośród jakichkolwiek gier wyścigowych z otwartym światem (tuż obok klimatycznego NFS 2015). Tryb zdjęć daje niesamowite możliwości ukazania piękna wirtualnej Australii. Nie skłamałbym gdybym powiedział, że 1/4 mojego grania zajmowało robienie zdjęć widoczkom. Graficznie ekipa Microsoftu poprawiła wszystko co mogła po poprzedniej części. HDR, oświetlenie, efekt kropel deszczu na szybie, trawę, która poprzednio była niesamowicie niskiej rozdzielczości i wiele innych malutkich rzeczy, które sprawiają, że festiwal wydaje się pełnym i skończonym doświadczeniem.
Czasem bolą mnie wyłącznie techniczne braki Xboxa, czyli mała odległość rysowania cieni czy przycięcie na pół sekundy całej gry. Są to jednak rzeczy naprawdę sporadyczne i możemy być pod wrażeniem optymalizacji. Dodam jeszcze, że gra cały czas działa w 1080p, a na Xboxie z literką „X” w pełnym, natywnym 4K, lecz zawsze w 30 fps, czyli płynności niezmiennej od pierwszej odsłony na Xboxie 360. Jeśli jednak przysiadacie do tej gry na komputerze i chcecie wycisnąć maksymalne możliwe detale przy dwukrotnie wyższej płynności, to sama wasza karta grafiki będzie przynajmniej wartości XOX.
A dźwięk?
To nie półka poprzedniej generacji Gran Turismo. Tu jest SETKI razy lepiej. Wycie sprężarki mechanicznej Lanci, potężny głos S63 AMG czy dźwięk przelatujących na raz setek pszczół dokręcającego do 9 tysięcy silnika Hondy Type R to miód na uszy. Czasem tylko dźwięk wyżynania z dwóch setek na godzinę w barierę nie jest na tyle intensywny by poczuć powagę sytuacji.
Za to muzyka jest dobrana doskonale i dzięki podziałowi na poszczególne radia zawsze dopasujemy ją do naszego humoru czy auta, które prowadzimy. Jednocześnie po dłuższym czasie wydaje mi się, że piosenki są podzielone na zbyt wiele stacji, przez co przypada tylko kilka na Bass Arenę, Hospital Records (moja ulubiona) czy też Horizon Pulse. A swoją drogą – jest to pierwsza odsłona Horyzontu bez polskiego dubbingu.
A jak się jeździ po Australii?
Po prostu świetnie. Możliwość dopasowania stopnia trudności sprawia, że grę ukończył mój 10 letni brat, tata pobawił się równie dobrze, a ja masterowałem wszystko co mogłem bez żadnej asysty oprócz ABSu. No chyba, że fura była nowoczesna i grubo przekraczała 600 koni – wtedy wspomagałem się kontrolą trakcji. I moim zdaniem o to chodzi! By gra mająca być dla wszystkich, z dobrą fizyką, mogła też dawać wyzwanie starym wyjadaczom, niczym prawdziwe symulacje. Ponadto brawa dla twórców za system nagradzania wyższych poziomów trudności, przez to potrafiłem podchodzić do jednego wyścigu 5 razy nie obniżając poziomu przeciwników, by nie urazić mej męskiej dumy.
A teraz trochę goryczy.
Wyścigi na wyższej klasie samochodów totalnie przestają mieć cokolwiek wspólnego z rzeczywistością. To chyba przez to, że samochody są niesamowicie ciężkie, przez co taktyka odbijania się od oponentów na zakrętach jest bardzo opłacalna i trochę psuje to pozory lekko „realistycznego” podejścia do wyścigów. Udało mi się to jednak naprawić ustawieniem uszkodzeń na „pełne” i… realistyczne może nie są, ale skutecznie oduczają takich zagrań. Niestety online, takie zagrywki wciąż są normą.
A skoro już o zmaganiach z oponentami mówimy, tych jest sporo. Wyścigi po ulicach, mieszane (ulicznych z bezdrożami) lub totalnie przełajowe, gdzie skoki po 100 metrów w dal nie robią na nas żadnego wrażenia. To wszystko tu jest. Nawet nielegalna liga wyścigów „o północy” 1vs1 się znalazła. Do tego każdy wyścig można zmodyfikować jak przystało na bossa festiwalu – wedle życzenia. Klasa aut lat 70’ zamiast supercar i w deszczowy wieczór zamiast mglistego poranka? Nie ma sprawy. Poza różnorakimi wyścigami trafiają się też wyzwania „listy życzeń”, radary zwykłe i odcinkowe, sekcje dryftu, a nawet skoki. Gdzie nie pojedziemy – będzie co robić.
A co przyciąga do jeżdżenia po Australii, nawet po zakończeniu gry?
Po pierwsze mnogość pięknych samochodów. Chciałoby się kupić, przejechać i zmodyfikować wszystkie (rozbudowanym edytorem, w którym z przyjemnością zakładałem widebody RocketBunny i ulepszałem silnik). Po drugie Forzathon. Za branie udziału w wydarzeniach np. ukończone mistrzostwa określoną klasą lub konkretnym samochodem otrzymujemy rzadkie, drogie lub niedostępne dla nas do tej pory (jeśli nie kupiliśmy DLC) samochody! Dzięki temu mam choćby prawie całego Porsche Car Packa wartego 30zł nie wydając ani złotówki. To naprawdę ogromna pokusa by niczym w Pokemonach – „mieć je wszystkie”.
A jak się można bawić na Horyzoncie Australii w multi?
Praktycznie jest to kalka z Horizona 2 z paroma trybami więcej. Dla niezorientowanych – jazda do celu, wyścigi, ganiany, zbieranie punktów na czas i tego typu podobne zabawy. Samo dołączanie do pokoju kolegi online (nawet grającego na PC) też nie sprawia problemów, a wspólna eksploracja daje dużo frajdy bez szczególnych lagów i spowolnień. Za to duuuży plus.
Skrzywienie na widok DLC… i jeden nadto urzekający
Co prawda sporo samochodów jest za kurtyną płatnych dodatków (naprawdę dużo bo setka przynajmniej), ale musze powiedzieć coś o „zimowym dodatku”, w którym spędziłem dobre 1/3 gry. Blizzard Mountain to pierwszy z dwóch dużych dodatków dzięki któremu zakochałem się na nowo w Horizonie 3. Dodaje miasteczko osadzone w środku Australii, gdzie panuje zima. Tak w kraju kangura też pada śnieg 🙂
Niewielka, bo ok 4-krotnie mniejsza od podstawowej mapka jest tak wspaniale zaprojektowana i skondensowana, że zapewniła mi wiele godzin jazdy w pełnym uślizgu Lancerem Evo wspinając się na czas na szczyt góry. Dodatek zaoferował świetne tryby uphillu i downhillu, dzięki którym poczułem na nowo klimat zimowego trzeciego Stage Initial D. Doskonale zorganizowana mapa, świetne efekty zamieci śnieżnej i bardzo zróżnicowane podłoża od głębokiego śniegu, w którym zostawiamy długie ślady, aż po lód zapewniający poślizg na 6 biegu.
Kolejny duży dodatek odbywał się na wyspie Hot Wheels, która była jednym wielkim zabawkowym torem, ale moim zdaniem nie wyszedł na dobre Horizonowi, który nagle stał się grą dla 3 latków, a same tory były kiepsko przemyślane, niesatysfakcjonujące i na siłę zbyt szalone. Mnie się absolutnie dodatek nie podobał, ale myślę, że znaleźli się też zwolennicy luźnego podejścia do tematu.
Czego oczekuję po następnej odsłonie?
Szczerze mimo wspaniałego prowadzenia fur padem, w Horizon 3 brakuje mi fizyki jazdy z części z 2014. Horizon 2 był bardziej „przyczepny” w prowadzeniu i zmiana na łatwiejszy lekki uślizg nie podobała mi się aż tak bardzo, choć nie jest to jakiś niesamowity problem. Nie mogę doczekać się zapowiedzianych pór roku i nowych modyfikacji dla samochodów terenowych. Chciałbym też nieco więcej ciasnych uliczek jak w franco-włoszech drugiej odsłony. A tak poza tym… chce więcej jeszcze raz tego samego, czyli świetnie zrealizowanych wyścigów i niesamowitych tras oraz wciągających wyzwań! Myślę, że malutcy mięciutcy nie zawiodą i zabawy będę miał po pas, aż do wyjścia mapy DLC zimą!
A wy czegoś nietypowego pragniecie od nadchodzącej części? I za co najbardziej docenialiście trzecią część?
Plusy
+ Piękna i świetnie zorganizowana
+ Dźwięk i muzyka
+ Ilość i wykonanie samochodów
+ Obszerna i zróżnicowana mapa
+ Wsparcie dodatkami
+ Świetne tempo rozgrywki
+ Dużo treści po zakończeniu gry w tym Forzathony
Minusy
– Radia zbyt podzielone więc po dłuższej grze kawałki się często powtarzają
– Strasznie ciężkie w odczuciu samochody nie zachowujące się naturalnie podczas kolizji między sobą