Motogry Recenzje

Recenzja Inertial Drift, czyli trening kciuków

Świat gier wyścigowych jest na ogół zróżnicowany. Producenci tego typu rozrywki zazwyczaj celują w sprawdzone już rozwiązania i rozwijają lub tworzą nowe części znanych odsłon. Rynek zapełniony jest rajdami, wyścigami torowymi i grami pokroju NFS. W tym wszystkim brakuje oczywiście driftu, który występował w dużych produkcjach jako aktywność poboczna. Na szczęście od kilku lat zaczęto skupiać się też tylko na tej dyscyplinie motorsportu. Jedną z takich gier jest omawiany dziś Inertial Drift od brytyjskiego studia PQube.

Wprowadzić indyka!

Jak już zasugerowałem, mamy do czynienia z grą indy, ale niech was to nie zmyli. Producenci współpracowali z większymi studiami i stworzyli gry o tematyce motorsportowej m.in. MotoGP 18, WRC 6 i RIDE 3. Doświadczenie zebrane podczas kooperacji z wyżej wymienionymi produkcjami, bardzo dobrze wykorzystali tworząc Inertial Drift. Ich samodzielne dzieło ujrzało światło dzienne 11. września 2020 roku na PS4, Xbox One, PC oraz Nintendo Switch. Gra została stworzona w stylistyce japońskiego anime i nawiązuje do lat 90’ oprawą graficzną jak i muzyczną.

Historia… pomiń

Tak naprawdę mógłbym przemilczeć tryb jakim jest story mode, gdyby od niego nie zależała cała gra. Do wyboru otrzymujemy cztery postacie i co ważne, każdą z nich możemy grać kiedy chcemy, dzięki możliwości kilku zapisów jednocześnie.

Teraz to, co najgorsze w tym trybie. Napisane dialogi są, krótko mówiąc, bez polotu. Prawie zawsze opierają się na jednym schemacie, czyli ,,ten tor jest trudny, nie wiem czy dam radę’’. Jedynym plusem w tej historii jest możliwość ich pominięcia. Jeśli już przebrniemy przez rozmowy bohaterów, każda wybrana przez nas postać musi zmierzyć się z pięcioma podstawowymi torami i czterema wyzwaniami przypisanymi do każdego z nich. Po przejściu dowolnej ścieżki odblokujemy nowe auto (czasami nawet kilka, jeśli będziemy robić wyzwania na złoto tzn. mieć lepszy czas lub przekroczyć próg punktów driftu), tor wraz z postępem kariery, nowy tryb.

Jeśli już przebrneliście przez story mode i chcecie pograć na luzie albo śrubować rekordy, to do wyboru pozostało 5 trybów gry. Pomijam pierwszy, jakim jest tutorial, który automatycznie włącza się przy pierwszym uruchomieniu. Następny w kolejności jest już omówiony tryb historii, a zaraz pod nim tzw. Challenges. Są to zdecydowanie warte spróbowania wyzwania. Polegają one na ukończeniu każdym dostępnym autem, przypisanego zadania. Wygrywając je odblokowujemy to auto w trybie Grand Prix. Tutaj już poziom rośnie, ponieważ trzeba wygrać 5 wyzwań, z maksymalnie trzema powtórkami. Na koniec zostawiłem sobie tryby dające czysty fun. Idąc po kolei jest to Arcade ze wszystkimi torami i wyzwaniami, Splitscreen do grania na kanapie ze znajomym i ostatni już, gra Online. Chciałem zagrać z jakąś osobą ze świata, lecz nie udało mi się z nikim połączyć. Nie wiem czy to kwestia braku osób, czy wadliwych w tym czasie serwerów. Rozwinę jeszcze tylko kwestie trybu Arcade. Znajdują się w nim takie aktywności jak practice, gdzie szlifujemy swoje umiejętności. Następnie jest ghost battle i time attack, lecz są to bliźniaki dwujajowe. Różnica jest tylko w tym, że jak nazwa wskazuje, w pierwszym przypadku walczymy z duchem, a w drugim bez niego. Cel to pokonanie wyznaczonego czasu. Race to kolejny szczep walki z duchem, ponieważ samochody i tak się przenikają. Nie istnieje tutaj żaden model zniszczeń czegokolwiek. Duel przypomina klasyczną ucieczkę przed przeciwnikiem, style reprezentuje efektowne zamiatanie tyłem i zbieranie punktów. Na końcu mamy endurance, czyli dojeżdżanie do checkpointów, które dodają nam sekundy na dotarcie do kolejnych i tak aż zabraknie nam czasu. Niestety nie każdy z 20 torów oferuje wszystkie z tych aktywności. Torów jest w zasadzie mniej, ponieważ kilka z nich jest po prostu odwróconą trasą, a inne przerobioną wersją oryginału.

Turn Right To Go Left

Nazwa tego trofeum, które jest żywym nawiązaniem do pierwszej części „Aut” i jednocześnie ukazuje w jaki sposób stworzono model jazdy. Ważne jest, aby mieć dwa sprawne kciuki, o ile gramy na padzie. Sam wypowiem się właśnie z tej perspektywy. Lewy analog standardowo odpowiada za skręcanie lewo-prawo, natomiast prawym analogiem sterujemy wychyleniem tyłu auta. Dobrze to przeczytaliście. Autami sterujemy jakby za pomocą niewidzialnych sznurków przyczepionych do tylnych kół. Wychylając drążek w prawo, tylna oś zaczyna uciekać w tę stronę, szybciej lub wolniej, zależnie od samochodu.

Podczas pierwszego uruchomienia gry dostałem dość łatwy do opanowania pojazd i myślałem, że poziom trudności będzie zależeć od zadań. Nic bardziej mylnego. Absolutnie każdy samochód jest opracowany z inną mechaniką driftu. Jeden wymaga samego wychylenia prawego analoga, drugi lekkiego dohamowania, a jeszcze inny ponownego dodania gazu, aby wprowadzić go w poślizg kontrolowany. Dość powiedzieć, że osoby za to odpowiedzialne odwaliły kawał dobrej roboty. Oczywiście wyzwania stawiane nam w nowych zadaniach też mogą mieć wyższy poziom od przewidzianego, lecz to zaprogramowane ustawienie auta definiuje trudność gry.
W taki sposób, poruszyłem kolejną ważną kwestię. Czym poruszamy się po krętych trasach?

Mało, lecz wystarczająco

Do wyboru mamy szesnaście naprawdę różnych aut, podzielonych na 3 kategorie. „A” czyli te, które dają popalić, „B”, które są trochę łatwiejsze oraz „C” dla amatorów lub odprężającej jazdy. Oczywiście nie dostajemy wszystkich na start. Trzeba je sobie odblokować, ale odnosiłem się już do tego wcześniej. Nie dość, że autorzy postarali się i pomimo prostej grafiki, stworzyli przyjemne dla oka modele samochodów, to w niektórych z nich łatwo doszukać się inspiracji, chociażby Toyotą AE-86. Na nasze nieszczęście nie mamy praktycznie żadnego pola manewru przy modyfikacji aut. Jedyną opcją jest zmiana koloru. Bardzo brakuje mi gotowych body-kitów, lecz w tej kategorii gier nie wymagam elementów z produkcji AAA.

Prostota to klucz

Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, co przeglądając gry na PS Store, Steam itp. nie sugerował się grafiką. Tym bardziej jeśli chodzi o gry wyścigowe, w których jesteśmy przyzwyczajeni do pięknie odzwierciedlonych aut. Na szczęście nie tędy droga w omawianym przypadku. Gdyby producenci mieli nieograniczony budżet i zasoby w pracownikach, to gra straciłaby cały urok kreskówkowości. No właśnie… Grafika to czyste anime, czyli mało krągłości no chyba, że zaprojektowane trasy. Te akurat zadziwiają swoimi zakrętami i prostymi acz finezyjnymi krajobrazami. Wracając, auta są kanciaste jak to przystało na styl japońskich driftowozów i upodobań drifterów z kraju kwitnącej wiśni w tamtych latach. Otoczenie również jest bez większych udziwnień graficznych, choć drzewa, bandy, asfalt i cienie wyglądają naprawdę dobrze. Odwzorowanie kolorów pasuje idealnie do kreowanego przez PQube świata driftu. Co warto zaznaczyć, to to, iż gra działa w około 60 klatkach na sekundę na podstawowej wersji konsoli PS4. Dzięki temu wszystkiemu wygląda znakomicie i do pełni szczęścia brakuje nam jedynie trybu fotograficznego. Twórcy, wpadliście na tyle świetnych pomysłów w tej grze, ale zabrakło wam czasu na tę opcję? Wielka szkoda, ponieważ niejednokrotnie chciałem zrobić ładne zdjęcie na tapetę.

Usłysz to

A właściwie nie ma zbytnio czego słuchać. Muzyka obecna w grze jest dość prosta i na szczęście nie irytuje. Jest kilka różnych utworów, o ile mogę to tak nazwać. Bardziej przypomina to sekwencję kilku zapętlonych dźwięków, które razem połączone nawiązują do muzyki typu eurobit. Każda lokalizacja, ponieważ niektóre trasy mieszczą się w tym samym rejonie stworzonego świata, ma swój jeden utwór. Po kilku godzinach zacząłem już sam z siebie ignorować, to co leci w tle.

Największym niedociągnięciem według mnie są dźwięki, jakie wydają auta. Nie przypominają one w ogóle odgłosów wytwarzanych przez silniki. Bardziej pasuje to do darmowych gier na telefony, nie ubliżając porządnym grom na tę platformę. Co prawda samochody brzmią różnie, lecz tragicznie w mojej ocenie. Dźwięk, jaki wydają opony podczas driftowania to zwykły pisk. Nic specjalnego, ani odkrywczego. A może to wszystko to celowy zabieg, który jest jedną z cech tej gry, dopełniając jej całokształt?

Wyprowadzić indyka!

Przydałoby się jakoś uporządkować odczucia, jakie miałem podczas grania w Inertial Drift. Gra na pewno wyróżnia się na tle wszystkich oklepanych już produkcji od dużych producentów. Model sterowania pozytywnie mnie zaskoczył, ale też wymagał mojego zaangażowania w naukę grania na dwa analogi. Do tego różnorodność trybów jest jak najbardziej wystarczająca z tą ilością tras i aut. Jedynie sztuczne dialogi mnie mocno irytowały. Przez okres około 40 godzin nie zdarzyły mi się błędy uniemożliwiające dalszy postęp w karierze lub wyrzucenie do menu głównego. Bardzo rzadko widywałem lekkie przycięcia podczas dojeżdżania do mety. Jedną z takich ścinek możecie zaobserwować na końcu mojego gameplayu (do zobaczenia poniżej). Podsumowując to wszystko mogę stwierdzić, że bawiłem się dobrze, lecz nie wiem czy wrócę do niej później, chyba że ze znajomym pograć na jednym ekranie. Grę polecam tylko osobom, które wiedzą co to drift i szukają produkcji w tym klimacie.

Plusy:

  • coś świeżego
  • ładna oprawa graficzna
  • różnorodność trybów i wyzwań
  • splitscreen
  • duża ilość klatek na sekundę na starszej generacji konsol

Minusy:

  • udźwiękowienie, lecz to raczej kwestia podejścia gracza
  • brak tuningu aut
  • brak trybu fotograficznego
  • dialogi

Ocena gry

70 km/h
4.8 5 głosy
Oceń artykuł
Podziel się:
Avatar photo
Alan Szyszka
Interesują mnie wszystkie gatunki jednak największą satysfakcję przynosi mi rywalizacja koło w koło. Lubię wyścigi, które wymagają skupienia oraz precyzji, a także luźną jazdę po mieście.
Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments