Mam sentyment do TDU. Pierwsza odsłona niejako przetarła szlak dla wyścigówek z otwartym światem. Był i jest to oczywiście arcade, lecz niczym nieprzypominający zabawkowego NFS. Samochody były w większości seryjne, a całość okraszona tym poczuciem uczestnictwa w urządzonej piaskownicy dla obrzydliwie bogatych gości. 10 domów na Hawajach i Bugatti w garaży – kto tego nie chciał? Solar Crown próbuje nawiązywać do swoich korzeni, czy jednak wciąż jest to stare dobre TDU? Zapraszam do lektury.
Klasyka z domieszką nowoczesności
Gra posiada zalążek fabuły, który zazwyczaj niezbyt obchodzi kogokolwiek. Trafiamy na wyspę Hong Kong, aby wziąć udział w ociekających blichtrem wyścigach, obserwowanych przez nadzianych gości popijających whiskey. Tym razem całość odbywa się w nowoczesnym settingu, co za tym idzie, latamy dronami, a nasz hotel wygląda jak z Cyberpunka. No właśnie, hotel… Nie kupujemy już bowiem posiadłości jak miało to miejsce w poprzednich odsłonach. Szkoda, lubiłem przechadzać się po swoim garażu i przyglądać się samochodom z bliska. Spodobał mi się natomiast drobny smaczek, mianowicie soczewka kontaktowa, która fabularnie wyjaśnia nam wszelkie hologramy widziane w świecie gry, zazwyczaj nazywane HUDem. Dzięki niej widzimy kolejne punkty kontrolne, czy nawigację. Nie są to zatem magicznie pojawiające się słupy światła, materializujące się przed graczem. Jak to mówią – diabeł tkwi w szczegółach.
Same wyścigi są przyjemne, nie można tutaj się zbytnio przyczepić. Kolejne zawody odblokowujemy w miarę zdobywania kolejnych poziomów doświadczenia. Maksymalny poziom to 60., lecz już od około 20. pojawia się spory grind. Będziemy musieli powtarzać wyścigi, aby pchnąć “fabułę” do przodu. O postępach w naszej karierze informują nas custscenki, wyjęte niczym z gry wyścigowej sprzed 15 lat. Dodatkowym urozmaiceniem jest także rywalizacja klanów, mocno reklamowana przed premierą. Już na początku decydujemy, czyje barwy będziemy reprezentować – Sharps, czy też Streets. Część wyścigów oznaczona jest jako wojna klanowa, których to wygranie da nam dodatkowy zastrzyk gotówki oraz punktów doświadczenia.
Pieniądze to nie wszystko
Jak to bywa w grach arcade, osiągi samochodów są wyrażone w postaci PO (Punkty Osiągów). Zazwyczaj jest to ostateczna wyrocznia, czy samochód jest dobry, czy też nie. Podoba mi się, że tutaj jest jednak inaczej. O ile całkiem oczywistym jest, że nie pokonamy Abarthem 500 Ferrari, tak w zależności od trasy wyniki potrafią zaskakiwać. Nie liczy się tylko cyferka w statystykach, ale też umiejętny tuning i dobranie pojazdu do zawodów. Nie jest jednak aż tak kolorowo, bowiem AI bywa nierówne. Czasem objeżdżamy ich z łatwością, czasem musimy się dość mocno napocić. Tutaj z pomocą powinien przyjść multiplayer…
Miasto widmo
Założeniem twórców była tętniąca życiem azjatycka metropolia. Plan prawie się udał, lecz… gra jest już opustoszała. Normalnie nie przeszkadzałoby mi to szczególnie. Ot, bawię się w swoim tempie i nie interesuje mnie, ile akurat graczy wpadło na podobny pomysł, w podobnym czasie. Problem pojawia się jednak kiedy gra niejako opiera się na trybie online. Nie zrozumcie mnie źle – jak już wspomniałem, jesteśmy w stanie z powodzeniem bawić się solo z botami. Przed każdym wyścigiem jednak gra próbuje nas sparować z innymi graczami. Czekamy więc kilkanaście sekund, żeby przekonać się, że nikogo nie znalazło. Są również wyścigi rankingowe, w których to już z botami się nie pobawimy. Tych nie było mi dane przetestować – po prostu nie znalazłem nikogo do gry. W momencie pisania tych słów, na Steamie, w grze bawi się średnio 200 graczy. Zdecydowanie za mało, żeby takie mechaniki miały sens. Przychodzi też kolejna obawa, o której wielu graczy mówiło jeszcze przed premierą – co jeżeli serwery zostaną zamknięte? Najlepszym przykład jest tutaj The Crew, które to prawdopodobnie przepadnie w odmętach historii.
Season passy i inne przepustki
Gry w ostatnich latach przyzwyczaiły nas, że stanowią usługi, rozwijane przez lata. Nie mogło więc tutaj zabraknąć sezonów i kolejnych wirtualnych dóbr odblokowywanych wraz z postępem. Aktualnie kończy się 1. sezon i nagrody za kolejne poziomy kompletnie nie zachęciły mnie do gry. Większość to kosmetyczne elementy dla naszego awatara. Brakuje mi tutaj nowych felg, czy innych elementów, którymi możemy „dekorować” samochody. Prawdopodobnie nikt nie gra w gry wyścigowe, aby zastanawiać się jaki kapelusz założyć dla awatara, którego nawet nie widzimy na ekranie przez 95% czasu. O ile, w poprzednich odsłonach zakupy, czy nawet operacje plastyczne stanowiły swoistą otoczkę lifestylową, tak tutaj są wciśnięte na siłę.
Wreszcie Azja
O Japonii w Forzie Horizon mówiło się już kilka lat temu. Graczy ciągnie do Azji i wydawało się, że TDU będzie odpowiedzią na prośby. Jak wyszło? Tak sobie. Z jednej strony, miasto jest ładne i dobrze zrobione. Miejską dżunglę otaczają wzgórza i gęste lasy, a wszystko to w blasku tysięcy świateł i neonów. Z drugiej jednak zdecydowanie brakuje „ciężkiego” klimatu. Miasta z tak dużą gęstością zaludnienia po prostu nie mogą być puste, a taki właśnie jest Hong Kong w TDU. Łatwo rozpoznamy tutaj znane, pocztówkowe widoki, lecz wszystko to jest powiększone, poszerzone i mniej zatłoczone. Szerokie ulice zdecydowanie odbierają klimat. Rozumiem jednak taką decyzję – ciężko ściga się w korkach i malutkich, azjatyckich uliczkach. Być może Hong Kong zatem nie był optymalnym wyborem? Z perspektywy czasu, Hawaje czy Ibiza (która trafi do gry już za niecałe dwa tygodnie), wydają się dużo lepszą decyzją.
Nie tędy droga
Kolejny element, który już w demie był obiektem dużej dyskusji – optymalizacja. Jest źle, nawet bardzo. Na mocnej konfiguracji sprzętowej, w rozdzielczości UWQHD, gra miała problemy utrzymać stabilne 60 klatek. Od premiery minęło już nieco czasu, taki stan rzeczy jednak utrzymuje się cały czas. Być może, wraz z 2. sezonem otrzymamy stosowną łatkę. Poza tym nie napotkałem na wiele błędów. Zdarzyło się, że obiekty przenikały przez siebie w cutscenkach, lecz są to na tyle nieistotne szczegóły, że nie warto zawracać sobie tym głowy.
Gra prezentuje wysoki poziom graficzny. Nie można tutaj wiele zarzucić produkcji KT Racing. Subiektywnie, Forza Horizon wygląda lepiej, choć zgaduję, że to kwestia odpowiednich filtrów w postprocesach. Co najważniejsze, samochody prezentują się bardzo dobrze i szczegółowo.
Muzyka dla uszu
Na koniec warto powiedzieć jeszcze kilka słów o udźwiękowieniu, bo to jest świetne. Samochody brzmią charakterystycznie i mięsiście. Przemierzając ulice Hong Kongu rozkoszujemy się rykiem silnika i strzałami z wydechu. W czasie wyścigów towarzyszy nam dość trafnie dobrana muzyka. Żaden z kawałków jakoś szczególnie nie zapadł mi w pamięć, lecz zdecydowanie nie miałem ochoty jej wyłączyć.
Kupować bilet do Hong Kongu?
Widać tutaj potencjał. Jest to dobra ścigałka, bez zbędnych wodotrysków, które to irytują mnie w dzisiejszych produkcjach. Przykryte jest to jednak pod warstwą słabej optymalizacji, obowiązkowego multiplayera i niezbyt trafionych mechanik. Nie powiedziałbym jednak, że jeszcze wszystko stracone. Zobaczymy, czy KT Racing podoła w najnowszej aktualizacji 2. sezonu. Uważam, że będzie to być, albo nie być dla TDU: Solar Crown. Mimo wszystko polecam spróbować na własnej skórze. Być może nie teraz i nie za pełną cenę, ale na jednej z promocji u wujka Gabe’a, warto dać szansę.
Plusy:
- przyjemny model jazdy i wyścigi
- stare, dobre TDU, bez wodotrysków
- warstwa audio
- fajne miasto…
Minusy:
- …któremy trochę brakuje klimatu
- optymalizacja
- na siłę wciśnięty multiplayer
- za dużo “Simsów”
Konfiguracja testowa: AMD Ryzen 9 5900X, RTX 4080 SUPER, 32 GB RAM
Ocena gry
68 km/h |