W ostatnich latach finałowy wyścig sezonu raczej nie dostarczał wielkich emocji. Na szczęście F1 Grand Prix Abu Dhabi 2018 pozwoliło fanom cieszyć się wyścigami, pomimo dawno rozstrzygniętej walki o tytuł.
Wyścig w Zjednoczonych Emiratach Arabskich ma pewną niepowtarzalną charakterystykę. Dość powiedzieć, że Yas Marina Circuit jest (przynajmniej według mnie) jednym z tych mniej irytujących torów autorstwa Hermanna Tilke. Do tego dochodzi fakt rozgrywania treningów w innych warunkach niż sam wyścig, czyli przed zachodem Słońca. W teorii taka mieszanka powinna gwarantować ciekawe wyścigi i sporo walki. Jednak, jako weekend kończący sezon, impreza nieraz musi mierzyć się z brakiem realnej walki w stawce, dla odmiany dając nam przepych i splendor z widocznym ogromnym budżetem by tylko pokazać się światu.
Tegoroczny wyścig był jednak bardzo specjalny pod wieloma względami. Przede wszystkim dla nas Polaków jako ten, przy którym ogłoszono powrót Roberta Kubicy do królowej motorsportów. Dla całego świata także ze względu na zakończenie kariery Fernando Alonso, ale też przez naprawdę duże przetasowania w składach na sezon 2019. W wyniku tych zmian dla dużej części kierowców był to ostatni wyścig w F1 (przynajmniej na razie) lub ostatni wyścig przed zmianą zespołu. To w połączeniu z presją, która już odpuściła, dało na torze dużo wzruszeń i pozytywnych emocji, przez co po prostu miło się śledziło ten weekend wyścigowy.
Przygrywka
Treningi przy świetle dziennym zaczęły się od prężenia muskułów przez Red Bull Racing. W kolejnych sesjach Red Bulle nieco odpuściły i na czele meldowały się Mercedesy. Jednak fakt przeprowadzania sesji treningowych za dnia, nie pozwala zespołom dokładnie sprawdzić ustawień na wyścig i kwalifikacje, które rozgrywane są po zmierzchu, nie dając tym samym jednoznacznej informacji o układzie sił w stawce.
Kiedy przyszło już jednak do samej sesji kwalifikacyjnej, rozkład sił okazał się idealnym obrazem tego sezonu. Po pierwszej części odpadł cały zespół Williamsa i Toro Rosso, a towarzystwa Panom dotrzymał Stoffel Vandoorne z McLarena. Fernando Alonso udało się awansować do Q2, jednak niemożliwe było wywalczenie czegokolwiek ponad to. Z resztą Alonso nigdy mistrzem kwalifikacji nie był, czego nawet sam nie ukrywał. Wraz z nim odpadli Ericsson, Sainz, Magnussen i Perez. Ostatnia część sesji nie przyniosła gigantycznych emocji i na starcie wyścigu zespoły ustawiły się rzędami. Poczynając od Hamiltona, który pewnie zgarnął Pole Position, ze startującym obok Bottasem, przez całe Ferrari i Red Bulla. Za bykami ustawili się szybsi reprezentanci zespołów środka stawki, czyli w kolejności: Grosjean, Leclerc, Ocon i Hulkenberg.
Spokojny początek… prawie
Start wyścigu przebiegł dość spokojnie, choć przez chwilę wydawało się, że Sebastian Vettel spróbuje rozdzielić dwa Mercedesy na czele. Z tyłu Fernando Alonso walczył by… mieć szanse na ukończenie wyścigu. Innymi słowy trzymał się w bardzo bezpiecznym dystansie od skrzydeł przeciwników, które ostatnio często go zahaczały. Skończyło się to stratą pozycji na torze, ale cel został osiągnięty i Hiszpan przetrwał start bez uszczerbku. Świetnie wystartował za to Leclerc, który uporał się z Haasem i Red Bullami i już po kilku zakrętach meldował się na piątej pozycji, podczas gdy Verstappen miał podczas startu wyraźne problemy, co zaowocowało spadkiem na dziesiąte miejsce.
Jednak już na pierwszym okrążeniu, za plecami Leclerca atakującego Ricciardo, po długiej prostej i dohamowaniu do szykany z zakrętów 8-9, doszło do bodaj jedynej w tym wyścigu kolizji, która w dodatku wyglądała dość niebezpiecznie. Atakujący Grosjeana Hulkenberg zrównał się z Haasem na wejściu w szykanę, ale przy wyjściu z niej przez zakręt numer 9., znajdujący się po zewnętrznej Nico kompletnie zamknął drogę bolidowi Romaina. Potem Hulkenberg przyznał, że po prostu nie widział już bolidu Haasa w lusterkach, stąd obrał taką linię jazdy myśląc, że nikogo po wewnętrznej już nie ma. Tymczasem Renault zahaczyło tylnym kołem o przednie bolidu Grosjeana i wyskoczyło w górę, zaliczając podwójne koziołkowanie. Nico, jak sam powiedział, „zawisł na pasach jak jakaś krowa” głową w dół w bolidzie opartym o bandę. W dodatku auto zaczęło się palić. Przez chwilę wyglądało to dość niebezpiecznie, na szczęście sytuację szybko opanowano.
Wznowienie rywalizacji przebiegło nad wyraz spokojnie. Wydawało się wręcz, że Vettel przespał restart i dał się zostawić w tyle za kierowcami Mercedesa. Tymczasem Max Verstappen przez chwilę mógł zwątpić, bo w jego bolidzie przegrzewał się silnik. Po każdym udanym ataku kierowcy Red Bulla na Ocona w Force India, ten był w stanie zaraz skontrować, z dość dużą przewagą prędkości na prostej. Ta „zabawa” trwała dłuższą chwilę, dostarczając widzom niezłych emocji. W końcu, po zaleconej przez inżyniera wyścigowego korekcie ustawień na kierownicy, problem udało się opanować i Max wrócił do swojego normalnego tempa wyścigowego, ostatecznie wyprzedzając kierowców Force India.
Znów normalna jazda nie trwała zbyt krótko, gdyż na siódmym okrążeniu posłuszeństwa odmówiło Ferrari Kimiego Raikkonena – bolid się po prostu wyłączył i nawet wyświetlacz na kierownicy nic nie pokazywał. Nie o takim pożegnaniu z Ferrari wszyscy marzyli, ale niestety w tym wyścigu było widać, jak zmęczone są podzespoły bolidów, których jest przecież mocno ograniczona ilość do wykorzystania. Kimi stanął na prostej startowej, konieczne było więc wprowadzenie wirtualnego samochodu bezpieczeństwa. Tą okazję wykorzystali Lewis Hamilton i Charles Leclerc, którzy od razu pojawili się w boksach. Po wznowieniu rywalizacji Hamilton momentalnie wykonał atak na Verstappena. Ten się jednak zrewanżował. Hamilton natomiast został upomniany przez zespół, że na tych oponach musi dojechać do końca wyścigu. Lewis odpuścił i jechał dobre dwie sekundy za Maxem, czekając na jego zjazd, a samemu nie niszcząc nadmiernie ogumienia.
Zjazdy
Kilka okrążeń później zaczęły się właściwe, planowane zjazdy do boksów. Zjazd Vettela nie wyszedł Ferrari najlepiej i po zjeździe Bottasa Fin powrócił na tor z na tyle bezpieczną przewagą, że nie musiał już zerkać w lusterka. Tymczasem komunikaty wysyłane do kierowców na torze zwiastowały rzecz raczej niespodziewaną w Abu Dhabi – właśnie nad tor nadciągał deszcz! Wywołało to drobną konsternację i przez chwilę nie było wiadomo, jak opad wpłynie na rywalizację. Kiedy zmiana pogody wreszcie nadeszła okazało się, że opad nie był zbyt duży i dość lokalny, w dodatku temperatury w Emiratach nie pozwoliły wodzie osiąść na torze, który pozostawał suchy. Tak naprawdę jedynym mającym problemy z przyczepnością w tym czasie był Siergiej Sirotkin, walczący z Brendonem Hartley’em.
Deszcz bardzo szybko przestał być problemem i rywalizacja wróciła na dobrze znane i przewidywalne tory, choć niezbyt szczęśliwe dla Marcusa Ericssona. Jednostka napędowa w jego bolidzie została kolejną, która poddała się w czasie tego wyścigu. Niedługo potem Bottas zaczął mieć poważne problemy z oponami, co wykorzystali zbliżający się do Fina Vettel i Verstappen. Najpierw kierowca Ferrari poradził sobie z zawodnikiem Mercedesa, a potem w efektownej walce zakończonej kontaktem to samo (i w swoim bezpardonowym stylu) zrobił Max. W końcu zespół zlitował się nad Valtterim i ściągnął go po drugi komplet nowych opon, co jednak wykluczyło go ostatecznie z walki o podium.
W wyścigu mogliśmy oglądać jeszcze naprawdę ładną i agresywną walkę Stoffela Vandoorne’a z Oconem i Grosjeanem. Belg uwikłany z walkę z dwoma szybszymi bolidami potrafił zachować się bardzo inteligentnie i odważnie, dość długo utrzymując tych kierowców za sobą i przeprowadzając skuteczne kontrataki. Fajnie, że pożegnał się z F1 w taki sposób, ale gdyby jeździł tak cały sezon, zapewne wciąż byłby w stawce. Czy przygniotła go presja? Czy legenda partnera zespołowego? Pewnie nigdy się nie dowiemy.
Akcji i walki na torze było całkiem sporo, ale do końca wyścigu byliśmy też świadkami wysypania się kolejnych dwóch bolidów, zmęczonych sezonem. Było to Toro Rosso Gasly’ego i Force India Ocona. Na metę tymczasem pierwszy wpadł Hamilton, przed Vettelem i Verstappenem. Ricciardo mimo szczerych chęci i prób nie dał rady pokonać Maxa i później stwierdził, że uniemożliwiła mu to strategia. Za Danielem jako piąty zameldował się Bottas w bardzo bezbarwnym wyścigu, który jak sam Valtteri powiedział, był esencją równie bezbarwnego i „ciężkiego psychicznie” sezonu. Dalej Sainz i jak zwykle świetny Leclerc. Dziesiątkę dopełnili Perez, Grosjean i Magnussen.
Pożegnanie
Na okrążeniu zjazdowym mogliśmy oglądać miły obrazek z razem jadącymi Hamiltonem, Vettelem i Alonso, którzy zakończyli jazdę piruetami na prostej startowej. Taki miły element na pożegnanie Fernando, sezonu i całego cyrku F1 na przerwę zimową. Generalnie ten weekend takich miłych obrazków był pełen, nawet Will Smith idealnie się w tą oprawę wpasował, dodając swój element luzu, humoru i szeroko pojętej głupawki. W dodatku kończące sezon Grand Prix Abu Dhabi 2018 zapewniło nadspodziewanie dużo emocji i ładnej walki na torze.
To by było na tyle, jeśli chodzi o sezon 2018 w F1. Kolejny będzie niezwykle ważny dla nas, jeszcze ważniejszy dla Roberta Kubicy już zaczynającego testy z Williamsem, a być może zupełnie inny od obecnego. Trzeba przecież mieć na uwadze, jak wielkie zmiany zajdą w stawce. Będzie to największe przemeblowanie wśród kierowców, z jakim mieliśmy do czynienia w ciągu ostatnich kilku sezonów, skoro więc nie bolidy, to może kierowcy będą w stanie dodać Formule 1 element zaskoczenia i nieprzewidywalności.
Źródło: 4 kółka i nie tylko