Grand Prix Kanady 2019, jak przystało na tor imienia Gilles’a Villeneuve’a, zagwarantowało sporo emocji, choć niekoniecznie takich, jakich oczekiwaliśmy.
Miło było
Kanada. Miejsce dla polskich kibiców F1 już niemal mityczne i spory kawałek historii wyścigowej Roberta Kubicy. Gigantyczna kraksa w 2007. Pierwsze i jedyne zwycięstwo w 2008. Skutki tego zwycięstwa, którymi było… zaprzestanie przez BMW rozwoju bolidu i walki o mistrzostwo. Można rozpisywać się na wiele godzin treści, ale my skupimy się na tej najnowszej, dopiero piszącej się historii.
Tor w Kanadzie jest torem o (wbrew pozorom) charakterze ulicznym. W dodatku jest rzadko używany, a przed tegorocznym wyścigiem przebudowano i odnowiono budynek boksów, przez co na torze nagromadziło się jeszcze więcej pyłu i brudu, który bolidy musiały „wymieść” podczas treningów, zanim na asfalcie zaczęła się budować warstwa gumy poprawiającej przyczepność. Kierowcy narzekali, że ten proces trwał wyjątkowo długo, co też czyniło pierwsze treningi mało przydatnymi.
Nieco inaczej
Pierwszą z sesji zdominowali kierowcy Mercedesa, legitymujący się ogromną przewagą nad resztą. W kolejnych treningach trend się odwrócił i stawce przewodzili kierowcy Ferrari. Za wielką dwójką standardowo plasował się Red Bull, a czołówkę uzupełniali Haas i nieco zaskakująco Renault oraz Racing Point.
Kwalifikacje zapowiadały się na zacięte i takie też były. W pierwszej sesji odpadł standardowo cały Williams. Także niestety z największą różnicą dzielącą obu kierowców, gdyż Kubica stracił do Russela niemal 0,8 sekundy. Niespodziewanie pierwszą piątkę pechowców uzupełnił także Kimi Raikkonen oraz cały zespół Racing Point. Lance Stroll nie zaliczał udanego weekendu wyścigowego, po wybuchu nowego silnika Mercedesa podczas jednej z sesji treningowych.
Druga sesja została przedwcześnie zakończona po wypadku Kevina Magnussena przy ścianie mistrzów. Ów zdarzenie miało też wpływ na niespodziewane rozstrzygnięcie, czyli odpadnięcie Verstappena. Max próbował początkowo wykręcić czas pozwalający na awans na pośrednich oponach, tak jak Mercedes i Ferrari. Okazało się jednak, że tempo Red Bulla nie pozwala na takie ryzyko. W ostatniej chwili pojawił się na torze na oponach miękkich, ale wypadek Haasa pokrzyżował plany na poprawę czasu. Odpadł także cały zespół Toro Rosso i pozostali kierowcy Haasa oraz Alfy Romeo.
Trzecia sesja to już pojedynek na samym szczycie. Tam przez chwilę wydawało się, że Lewis Hamilton sięgnie po kolejne pierwsze pole startowe. Charles Leclerc nie błyszczał, ale świetnym czasem popisał się Sebastian Vettel i to on zgarnął pole position. Wydarzeniem było też genialne, czwarte pole wywalczone przez Daniela Ricciardo. Zdecydowanie gorzej zaprezentował się Bottas, który zakończył sesję z szóstym czasem.
Dość spokojnie
Start w Kanadzie zwykle obfituje w emocje, ale tym razem obyło się bez trzęsienia ziemi. Czołówka utrzymała swoje pozycje, choć przez chwilę zanosiło się na atak Leclerca na Hamiltona. Z tyłu było nieco goręcej i po kontakcie przednie skrzydło stracił Alex Albon, nieco dystansu stracił też Raikkonen, a kierowcy Haasa zdecydowanie nie mogli znaleźć tempa.
Już na czwartym okrążeniu po nowe opony musiał zjechać Carlos Sainz, a chwilę później weekend McLarena został już zupełnie zrujnowany przez dziwną awarię tylnego zawieszenia w bolidzie Lando Norrisa, jadącego całkiem dobry wyścig. Kiedy na ósmym kółku zaczęły się regularne zjazdy do boksów, czołówka wciąż pozostawała na torze. Hamilton trzymał się nieustannie około dwóch sekund za Vettelem, z kolei Leclerc podróżował nieco ponad trzy sekundy za Hamiltonem.
Dopiero piętnaście okrążeń po pierwszych zjazdach, w boksach pojawiła się czołówka startująca na oponach pośrednich. Pierwszy po twarde opony zjechał Vettel, dwa okrążenia później to samo zrobił Hamilton. Panowie zamierzali na tych kompletach ukończyć rywalizacje, więc wszystko miało rozegrać się na torze. Tymczasem Ferrari wciąż trzymało na starym komplecie Leclerca, który wyraźnie tracił z okrążenia na okrążenie. Kolejny przykład zakodowanej durnoty, już niemal zakodowanej w DNA współczesnego teamu Ferrari.
Najważniejszy błąd
Gdy Leclerc wreszcie zjechał do boksu po twarde opony, powrócił na tor z kilkunastoma sekundami straty do Hamiltona, który odrabiał dystans do Vettela i mógł już używać DRSu. Presja Brytyjczyka wywołała błąd Sebastiana, który w pierwszej szykanie toru stracił panowanie nad tyłem pojazdu i ściął szykanę, by powrócić na tor na wyjściu z niej. Vettel walczył z bolidem na trawie i chwilę po powrocie na asfalt. Wynikiem całego manewru było to, że Hamilton mogący już wyprzedzić Ferrari, nie miał dostatecznie dużo miejsca między konkurencyjnym bolidem, a ścianą toru i musiał zdjąć nogę z gazu. Sędziowie zajęli się incydentem, a kierowcy bez zmiany kolejności kontynuowali walkę o prowadzenie.
W międzyczasie zadziwiająco dobrym tempem i świetną jazdą popisywał się Daniel Ricciardo, któremu wciąż udawało się powstrzymać Valtteriego Bottasa. Australijczyk wykonywał bardzo odważne i zarazem sprytne manewry na granicy przepisów podczas jazdy na najdłuższej prostej toru – ustawiał się na samym środku nitki asfaltu, ograniczając przestrzeń dla rywala na całej szerokości toru, a potem w ostatniej chwili, gdy Bottas był już centymetry od jego tylnego skrzydła, wykonywał gwałtowny manewr, tą jedną dozwoloną zmianę toru jazdy podczas bronienia pozycji. W końcu jednak Renault musiało ulec Mercedesowi, ale z pewnością ten wyścig tchnął w Ricciardo i Renault nowe siły, natomiast po świetnym starcie sezonu Bottas jakby znów oddalał się w strefę nijakości, do której nas przyzwyczaił.
Najważniejsza decyzja
Jedno było pewne – niezależnie od decyzji sędziów w sprawie Vettela, na pewno będzie ona budziła kontrowersje. Sebastian został ukarany pięcioma sekundami doliczonego czasu wyścigu, co w tym momencie (z Hamiltonem sekundę za nim) oznaczało spadek na drugie miejsce. Rozpoczął się lament radiowy, który nie skończył się już do samej mety. Hamilton poinformowany o karze dla rywala i tak podejmował próby ataku, choć nie na limicie tego na co było stać jego i bolid. Nie chciał jednak wygrywać wyścigu dzięki karze. Nikt by chyba nie chciał.
Vettelowi udało się utrzymać prowadzenie, ale wjechał na metę niecałe dwie sekundy przed Lewisem. Wygrał więc Hamilton, przed kierowcą Ferrari i drugim kierowcą czerwonej stajni. Jak się potem okazało Ferrari nie powiedziało Leclercowi o karze dla Vettela, żeby ten przypadkiem nie zaczął gonić i nie zepchnął Sebastiana na trzecie miejsce. Nawet nie będę tego komentować. Czwarty finiszował Bottas, przed Verstappenem i dwójką Renault w kolejności Ricciardo, Hulkenberg. Dalej uplasował się Gasly, zaliczający chyba najlepszy wyścig swojej kariery w F1 Stroll oraz Kvyat.
Robert Kubica zakończył z bardzo dużą, bodaj 40 sekundową, stratą do Russela. Nie chcę się o tym rozwodzić, ale odsyłam choćby do mojego opisu GP Monako, jeśli zastanawiacie się skąd taka strata, jeśli na torze gdzie rządzi kierowca Robert popisywał się lepszym tempem od zespołowego kolegi.
Trochę teatru
W Kanadzie przekroczenie mety nie było jednak końcem emocji. Vettel rozgoryczony decyzją sędziów zatrzymał swój bolid na początku linii boksów i zepchnął go na bok, po czym udał się do budynku Ferrari, nie zamierzając pojawiać się na podium. Ostatecznie jednak wyszedł, ale po drodze przestawił tabliczki przy numerach zwycięzców, stawiając przy Mercedesie Hamiltona dwójkę, a w pustym miejscu na jego nieobecny bolid – jedynkę.
Niezależnie od oceny decyzji sędziów, zachowanie było nieco… dziecinne i obrazujące dlaczego Vettel nie może odnosić tyle sukcesów. Pod presją po prostu zupełnie pęka. Z drugiej strony narzekamy na nudnych i bezbarwnych kierowców, że kiedyś to byli, więc może powinniśmy się cieszyć, że mamy tak barwne postacie wciąż w stawce? To by dopiero była nuda, gdyby wszyscy grzecznie chodzili gęsiego i odbębniali, co im przełożeni rozkażą.
Co do samej decyzji sędziów. W mojej opinii Vettel tylko walczył z samochodem i celowo nie zajechał Hamiltonowi drogi, z resztą podobną ma wielu komentatorów, w tym byli kierowcy F1. Sędziowie jednak stwierdzili po zapoznaniu się z telemetrią, że Vettel wykonał dodatkowy ruch, by zablokować Lewisa. Wszystko okej, ale nawet jeśli, to czy choćby za czasów promowania Lewisa, nie pozwalano mu na dużo więcej? Czy za czasów legendarnych rywalizacji jak Prost i Senna nie pozwalano na dużo, dużo więcej? Czy w królowej wyścigów nie powinno się pozwolić po prostu… ścigać?
Źródło: 4 kółka i nie tylko