Drugie w sezonie Grand Prix Austrii 2020… o przepraszam Grand Prix Styrii 2020, to swoisty eksperyment na skalę całej nowożytnej historii F1. Jak ten eksperyment wyszedł? Zapraszam na relację.
Nieco inaczej, a jakby podobnie
Tym razem pogoda zapowiadała się na zupełnie inna. W prognozach widniały deszcze i burze w perspektywie całego weekendu. Pierwsza sesja treningowa zakończyła się z Racing Point Sergio Pereza na czele. Generalnie sesja ta była wyraźnie inna od tych, które widzieliśmy tydzień wcześniej. Dlaczego? Otóż rozgrywanie wyścigu na tym samym torze, tydzień po tygodniu, stworzyło po raz pierwszy nowe możliwości testowe dla zespołów. Dysponowały one ogromem danych z poprzedniego weekendu, a więc podczas tych sesji treningowych mogły się skupić na poszukiwaniu słabości bolidów i drobnych zmian obserwowanych w czystych danych, a także bezpośrednim porównaniu poprawek. Ilość danych do przetworzenia i możliwość zabawy z nimi niemal jak z przedsezonowych testów. Tak naprawdę wszystkim było to jednakowo potrzebne, ale nie wszyscy potrafili równie dużo z tego wyciągnąć.
Druga sesja była jeszcze dziwniejsza, bo istniała realna groźba odwołania sobotnich kwalifikacji, więc niektóre zespoły starały się wykręcić dobre czasy okrążeń, pojawiła się bowiem możliwość wykorzystania ich do ustalenia kolejności na starcie wyścigu. Trening padł łupem Verstappena, przed Bottasem i dwoma bolidami Racing Point, które znów wypadły zaskakująco dobrze. Trzeci sobotni trening już został odwołany z powodu nawałnicy nad torem, która potem skróciła wyścig F3. Istniało realne zagrożenie odwołania kwalifikacji.
Pogoda jednak nie przeszkodziła
Kwalifikacje jednak się odbyły i to w trudnych, deszczowych warunkach. Zaskoczeniem negatywnym na pewno było odpadnięcie w pierwszej sesji Sergio Pereza. Pozytywnym był natomiast awans Williamsa George’a Russella do kolejnej sesji kwalifikacyjnej. W drugiej sesji zaskoczeń było jeszcze więcej. Największym było 12. miejsce Russella, któremu zabrakło ośmiu tysięcznych by wyprzedzić… Ferrari Charlesa Leclerca (!!!). Nie tylko w deszczowych warunkach Williams okazał się niemal tak samo szybki jak Ferrari, ale po raz kolejny do finałowej sesji awansowało tylko jedno Ferrari. Mało tego awans był naprawdę na styk, bo Vettel uplasował się na 10. pozycji, dosłownie na krawędzi odpadnięcia. Odpadł także Lance Stroll, natomiast pozytywnie zaskoczył Pierre Gasly, który do Q3 awansował z piątym czasem.
Finałowa sesja była już czystym popisem tempa kwalifikacyjnego Lewisa Hamiltona i jego Mercedesa. Choć przez chwilę wydawało się, że mistrz świata będzie pod presją, zdołał w końcu wykręcić czas o ponad 1.2 sekundy lepszy od drugiego Verstappena. Za Holendrem mieliśmy kolejne zaskoczenie tej sesji, czyli trzecie pole startowe znów dla McLarena, tym razem kierowanego przez Carlosa Sainza. Dalej na starcie ustawili się Bottas, Ocon, Norris, którego czekała kara cofnięcia o trzy pola, a także dalsza walka z bólem w klatce piersiowej, trapiącym kierowcę od początku weekendu. Dalej kwalifikacje zakończyli Albon, Gasly, Ricciardo i Vettel. Warto pamiętać, że także Leclerca czekała kara cofnięcia o trzy pozycje, a jak wyszło przed rozpoczęciem wyścigu, karę startu z alei serwisowej zaliczył także Haas, za złamanie zasad parku zamkniętego przy bolidzie Grosjeana.
Powrót w znane regiony
Niedziela przyniosła zupełnie inną pogodę niż reszta weekendu. Nad torem zaświeciło wreszcie Słońce i warunki bardzo przypominały te, które mieliśmy tydzień wcześniej. Może dzięki temu start przebiegł dość spokojnie, a przynajmniej do trzeciego zakrętu. W ten niepełny nawrót wpadł Vettel równolegle z Haasem i Racing Point Strolla. W ostatniej chwili do wcześniejszej trójki postanowił dołączyć Charles Leclerc. Miejsce znalazł po wewnętrznej i choć fizycznie była tam jeszcze dostępna szerokość bolidu, to realnie już jej nie było, bo trzy bolidy po zewnętrznej zaczynały się już składać do wejścia w zakręt. Decyzja Leclerca miała więc bardzo małe szanse zakończyć się szczęśliwie szczególnie, że bolid obok niego nie miał już gdzie uciekać, bo kierowcy po zewnętrznej nie zostawili mu miejsca na ucieczkę. Zakończyło się kontaktem. Pech chciał, że tym drugim bolidem było Ferrari Vettela. Tylne koło auta Leclerca kompletnie połamało tylne skrzydło w drugim czerwonym bolidzie. Dla Sebastiana był to koniec wyścigu. Jak się okazało po chwili – był to koniec także dla Charlesa, który miał takie uszkodzenia podłogi, że kontynuowanie jazdy było zbyt niebezpieczne. Leclerc wciął na siebie odpowiedzialność za kontakt. Wszystko fajnie, ale niewiele to pomoże już po fakcie. Zachowanie wymagało nieco więcej chłodnej głowy i cierpliwości od Charlesa, który ma liderować temu zespołowi za rok, tymczasem dopuścił się prostego błędu, identycznego do tych, za które ostatnio krytykowany jest Vettel. Jakby tego było mało Czerwoni jak tlenu potrzebowali nabicia kilometrów w wyścigu do przetestowania usprawnień, które przywieźli i zidentyfikowania dalszych problemów z bolidem. Niestety tej szansy inżynierowie Ferrari nie dostali.
Całkiem dobrze jechał też George Russell. Przynajmniej do momentu jak nie popełnił błędu w piątym zakręcie i wyjechał poza tor, spadając na ostatnie miejsce. Straszna szkoda, bo do tej chwili Williams był blisko pierwszej dziesiątki wyścigu. Dalej w rywalizacji nie działo się już tak wiele. Sainz (zgodnie z przewidywaniami) spadł za Bottasa i Albona, czyli po prostu za szybsze bolidy. Podobny spadek spotkał w końcu Gasly’ego, który robił co mógł, ale AlphaTauri po prostu nie ma tempa na czołową dziesiątkę w normalnych warunkach wyścigowych. Także Norris musiał uznać wyższość bolidów Racing Point, które na suchym znów pokazywały swoje pełne tempo. Potem wydawało się już, że wróciliśmy do dobrze nam znanego ścigania. Wszyscy zajęli pozycje wynikające z ich tempa lub powoli zbierali się do ataku, kręcąc odpowiednie czasy. Na czele Hamilton był w swoim żywiole, powoli lecz konsekwentnie budował przewagę nad drugim Verstappenem. Co ciekawe tym razem Bottas nie był już realnym zagrożeniem dla Lewisa, nie mogąc trzymać jego tempa.
Uspokojenie
Mniej więcej w 1/3 wyścigu rozpoczęła się seria zjazdów, która nie przyniosła żadnych rewelacji. Na walkę zanosiło się w dwójce Bottas-Verstappen, bo istniała możliwość podcięcia przez Mercedesa. Red Bull szybko jednak ją ukrócił, a zespół postanowił zostawić Valtteriego na torze dłużej, by dać mu kolejną możliwość ataku na Maxa pod koniec wyścigu. Pecha miał jedynie Sainz, który przez problemy z kołem stracił kilka sekund i spadł za bolidy Racing Point oraz Renault Ricciardo. Daniel wcześniej przez dłuższy czas walczył ze swoim zespołowym kolegą, co z perspektywy wyniku całego zespołu wydawało się bardzo złym pomysłem. Ocon jechał na innej strategii i bez potrzeby powodował nadmierne zużycie gum w bolidzie Ricciardo, który miał tempo i sporo więcej okrążeń przed sobą. Z resztą niedługo później Ocon zakończył rywalizację w boksach, po usterce układu chłodzenia.
Środkowa część rywalizacji, znów nie przyniosła wielu emocji i upływała pod kątem walki wewnątrz zespołów. Po Renault przyszedł czas na Racing Point, gdzie Perez uporał się ze Strollem. W końcówce wyścigu Sainza dogonił z kolei Norris, ale tu zespół zareagował szybko i widząc lepsze tempo Brytyjczyka poprosił Carlosa, by go puścił i dał szansę ruszyć w pogoń za Ricciardo i Strollem.
Finał godny F1
Na przedzie Bottas dogonił w końcu Verstappena i chociaż Max bronił się używając wszystkiego co miał w arsenale, nic nie było w stanie odeprzeć ataków z użyciem DRS. Po raz kolejny wyszło na jaw ile emocjonującej walki ten system zabiera nam z torów. DRS nie zabrał emocji w starciu Albona z Perezem, który go dogonił. Perez wykonał dokładnie ten sam manewr na Albonie, co tydzień wcześniej Hamilton. Kierowca Red Bulla trzymał zewnętrzną na czwartym zakręcie, podczas gdy bolid konkurenta zahaczył o jego bok. Tym razem jednak los był szczęśliwy dla Albona i sprawiedliwy dla Pereza. Meksykanin uszkodził skrzydło w swoim bolidzie i na jedno okrążenie przed końcem nie miał już czasu na zjazd po nowe. Za jego plecami szybko zbliżali się Ricciardo, Stroll i Norris.
Ta trójka dostarczyła nam też największych emocji na ostatnich kilometrach rywalizacji. W trzecim zakręcie Stroll zaatakował Ricciardo. „Zaatakował” jest pewnym nadużyciem, bo Kanadyjczyk tak opóźnił hamowanie, że wpadł w zakręt po wewnętrznej na zablokowanych kołach. Gdyby nie szybka reakcja Daniela, oba bolidy zostałyby wyeliminowane z wyścigu. Całość wykorzystał Norris, który niemal od razu wyprzedził Renault, a pół okrążenia później Strolla. Cała trójka mknęła ku mecie bardzo szybko zbliżając się do Pereza, który tracił po kilka sekund na sektor i modlił się, by przednie skrzydło ostatecznie nie odpadło. Tuż przed ostatnim zakrętem Pereza wyprzedził Norris, ale dwójka Stroll oraz Ricciardo wpadła na metę w odstępie dwóch dziesiątych sekundy od uszkodzonego bolidu Racing Point. Sergio cudem obronił szóste miejsce.
Drugie GP sezonu pewnie, w stylu do jakiego nas przyzwyczaił, wygrał Hamilton przed Bottasem, który niestety także pokazał dobrze nam znany styl „drugiego najszybszego”. Co ważne, po problemach Mercedesa sprzed tygodnia nie został już żaden ślad. Tyle jeśli chodzi o groźby pełnego przeprojektowania skrzyni biegów. Trzeci na metę dojechał Verstappen, który w tym roku nie dokonał cudu na Red Bull Ringu. Jak sam mówił, jechał nudny wyścig i więcej zrobić po prostu się nie dało. Czwarty był Albon przed Norrisem, dwójką Racing Point, Ricciardo, Sainzem i Kvyatem.
Całkiem ciekawa przyszłość
Drugi wyścig nie zapewnił już tylu emocji, szczególnie w czołówce. Tam mieliśmy powrót do dobrze nam znanego układu sił, a właściwie bezsilności reszty stawki względem Mercedesa. Dalej było już nieco ciekawiej. Po pierwsze obaj kierowcy Racing Point pokazali, że chyba nie dorośli jeszcze do możliwości, jakie oferuje im ich bolid. Po drugie… kto by się spodziewał, że po dwóch wyścigach sezonu McLaren będzie drugi w klasyfikacji konstruktorów, a Norris trzeci wśród kierowców? Oczywiście okoliczności są specjalne, ale pomarańczowi spisują się zdecydowanie powyżej oczekiwań, natomiast Norris wyrasta w tym sezonie na nową, świeżą gwiazdę młodego pokolenia F1. Bardzo ciekawe są też jego onboardy, gdzie właściwie co zakręt przekazywane mu są instrukcje odnośnie ustawień bolidu, przynajmniej na kluczowych okrążeniach. Kierowca wraz ze swoim inżynierem pracują w tych chwilach jak dobrze naoliwiony mechanizm. Żadnych sporów, przepychanek i dyskusji. Obie strony się rozumieją i wykonują swoje zalecenia. Bardzo duża dojrzałość od tak młodego faceta, którzy przecież poza torem z powagą nie ma wiele wspólnego.
Jak już cyrk F1 ruszył, to ruszył w tempie iście szaleńczym. Za tydzień kolejna runda, tym razem na Węgrzech. Czy Red Bull będzie w stanie podgryzać Mercedesa? Czy tytuł mistrza świata jest już właściwie rozstrzygnięty? No i jak wyglądać będzie układ sił w środku stawki, gdzie jest nad wyraz ciasno, a jak na końcu, skąd ile sił stara się uciekać Alfa Romeo Orlen? Zobaczymy za tydzień na Hungaroringu, gdzie mamy zupełnie inną charakterystykę toru, a i pogoda lubi dawać się we znaki.
PS. Po wyścigu nadeszła kolej na następną turę protestów. Tym razem Renault oprotestowało bolid Racing Point, po raz kolejny oskarżając różowych o nielegalne skopiowanie bolidu Mercedesa. Wydawało się, że sprawa jest już zamknięta, ale FIA oświadczyła, że protest Renault wymaga bardziej dogłębnej analizy. Kurczę, podobno porównywali już dokumentację techniczną Racing Point i Mercedesa. To co, zrobili to po łebkach, że jeszcze coś bardziej dogłębnego może być? Niemniej Renault oskarża Racing Point o przywłaszczenie własności intelektualnej Mercedesa, a w wyniku dochodzenia zarekwirowano m.in. kanały chłodzenia hamulców z aut Racing Point. Czekamy na dalszy rozwój sytuacji.
PPS. Ten robocik dowożący trofeum…
Źródło: 4 kółka i nie tylko