Relacje

Relacja z Le Mans 24h 2018: zapowiedź

Już dosłownie za moment rozpoczyna się jeden z najważniejszych tygodni wyścigowych w całym sezonie sportów motorowych – tydzień Le Mans 24h 2018. Czas podsumować czego można się spodziewać po tegorocznym dobowym klasyku, bazując na danych z dnia testowego i pierwszej rundy supersezonu.

Chyba największe i najważniejsze pytanie brzmi: czy Toyota wreszcie wygra Le Mans? Czy może naprawdę musiałyby wystartować już tylko pojazdy japońskiej marki by mieli szansę na wygraną, ale i tak bez gwarancji, bo przecież mogą jeszcze nie dojechać? Wydaje się, że lepszej szansy niż w tym roku już mieć nie będą. Sprzyja im wycofanie się wielkich konkurentów, sprzyja walka z zupełnie nowymi konstrukcjami zespołów prywatnych, sprzyjają wreszcie przepisy. To ostatnie to zarazem mój największy zarzut i niesmak względem organizatorów. Niby pozwalają na zbliżenie się prywatnych zespołów do fabrycznej hybrydy, ale nie dopuszczą też do sytuacji, gdy to Toyota będzie musiała ich gonić, a nie na odwrót. Świetnie potwierdzają to kolejne ograniczenia, jakie nakładane są w aktualizacjach BoP – Balance of Performance (balans osiągów), czyli narzędziu teoretycznie służącego organizatorom do zrównywania szans różnych producentów w tych samych klasach. Po dniu testowym na Paul Ricard, który odbył się przed rozpoczęciem SuperSezonu WEC 2018/19, opinie były podzielone. Prywaciarze stwierdzili, że Toyota ma za dużą przewagę dawaną przez przepisy, a Toyota z kolei… jeździła bez limitów nałożonych przez regulaminy i stwierdziła, że bez tego byłaby wolniejsza od konkurencji. Wygrał pogląd dużej fabryki, bo jeszcze przed otwarciem sezonu w Belgii prywatnym prototypom ograniczono moc i ilość paliwa, jaką mogą jednorazowo zabrać na pokład. Skutkiem tego była dość potężna dominacja Toyoty na Spa-Francorchamps. Japońskie samochody zgarnęły oba pierwsze miejsca, w dodatku jeden z nich startował z okrążeniem straty do całej stawki. Jakby tego było mało najszybszy prywatny bolid LMP1 stracił do najwolniejszej Toyoty ponad dwa okrążenia, więc fabryka mogła się bawić w darowanie wygranej w debiucie Fernando Alonso. Myślę, że nic więcej nie trzeba tu dodawać.

Wydawać by się mogło, że po takim rezultacie prywaciarze dostaną w przepisach zastrzyk tempa, by nieco podgonić do hybryd. Nic bardziej mylnego – przed minionym już dniem testowym na Le Mans prywatnym LMP1 ograniczono maksymalne spalanie ze 110 na 108 kg na godzinę. Wszystko to, by jak twierdzą organizatorzy, uzyskać na Le Mans stratę do hybryd na poziomie 0.5 sekundy. Dlaczego kolejne ograniczenia? Przepisy skonstruowane są tak, że im krótszy tor, tym większa korzyść z systemu hybrydowego. Circiut de la Sarthe jest najdłuższym torem w kalendarzu, ma też najdłuższe proste, które również pozwalają benzyniakom odzyskać nieco czasu do hybryd. Stąd dalsze ograniczenia pomimo dużej straty prywatnych zespołów podczas otwarcia sezonu.

Powiem szczerze, że nie do końca ufam tym manewrom. Szczególnie po zabawach BoP w minionych latach, które na przykład pozwoliły na totalną dominację Forda GT w debiucie w dobowym klasyku i na zwycięstwo w 50-cio lecie poprzedniego historycznego zwycięstwa Forda GT40. Oczywiście wszystko to zupełny zbieg okoliczności i przypadek, a nie lekka pomoc ze strony układających regulaminy. Jednak jak wrócimy do LMP1 to trzeba też spojrzeć na temat z nieco innej perspektywy. Organizatorzy otwarcie mówią, że planują stratę około pół sekundy na okrążeniu do hybryd. Nie ma co im się dziwić. Gdyby pokazali, że benzyny są równie szybkie, to jednocześnie udowodnili by, że hybrydy są zbędne, a można się ścigać równie szybkimi i sporo tańszymi pojazdami z konwencjonalnym napędem. Sami wykopali by sobie (i hybrydom) dołek. Ponadto może warto im jednak nieco zaufać, zakładając że dysponują dostateczną ilością danych, bo wyniki dnia testowego pokazują, że między najszybszą Toyotą i najszybszym LMP1 zespołu prywatnego było nieco ponad pół sekundy różnicy. Wydaje się więc, że cel został osiągnięty. Tak?

Nie. Obserwatorzy są bowiem zgodni, że ani Toyota, ani Rebellion, będący najszybszym prywatnym zespołem, nie jechali na 100% swoich możliwości. Dość powiedzieć, że japońskie samochody nie zbliżyły się nawet do rekordowych czasów okrążeń sprzed roku, a nie chce mi się wierzyć by zbudowali wolniejszy samochód niż wcześniej…

Co z tego wyniknie – dopiero się przekonamy. Mam tylko nadzieję, że Toyota nie odpali nagle 3 sekundy szybszych czasów, by potem podróżować sobie swobodnie do mety. Nie o to chodzi w sporcie. Troszkę do tych Panów straciłem już szacunek i przyznam, że mocno kibicuję tym „bez szans”, a poza Rebellionem jest ich jeszcze sporo. Choćby zespół SMP Racing, którego prototypy dostały nowy pakiet aero po wypadku w Belgii, kiedy to jedno z podwozi BR1 wzbiło się w powietrze na Eau Rogue. Panowie nie są zbyt zadowoleni z poprawek i twierdzą, że nowe elementy nadwozia wbrew pozorom zwiększyły opór i stąd strata do Rebellionów. Na pewno jednak pozostają oni w walce. Nieco gorzej prezentuje się ByKolles, który wypada… no jak zwykle. Najgorsze tempo pokazują niestety nowiutkie Ginetty, które nie startowały w Spa przez zaległości finansowe zespołu. Przegrały nawet z dwoma najszybszymi prototypami LMP2, no ale zawsze mają jeszcze czas na poprawę.

Co do wspomnianych „mniejszych prototypów” LMP2, to 90% stawki zmniejszyło się w 2-3 sekundach, co na tym torze i przy ruchu klas innych pojazdów, jest naprawdę niewielką różnicą. W dodatku tutaj także wiele zespołów nie pokazało swojego prawdziwego tempa. Dość powiedzieć, że zeszłoroczni sensacyjni zwycięzcy LMP2 i zarazem niemalże zwycięzcy całego wyścigu – zespół Jackie Chan Racing, kręcili czasy nawet o 10 sekund gorsze, niż przed rokiem. Tutaj stawka może być niesamowicie zbita, a pamiętajmy przy tym, że Panowie potrafią kręcić czasy tylko o pięć sekund gorsze od LMP1, więc pozostają też zagrożeniem dla najszybszej klasy, w razie jakichkolwiek ich problemów.

Prawdziwie wyrównana stawka jest jednak (jak zwykle) w klasie GT Pro, która ostatnimi laty przewodzi na Le Mans w dostarczaniu zaciętej rywalizacji do ostatnich metrów, właściwie przez całą dobę ścigania. Właściwie wszyscy zmieścili się w wąskim przedziale dwóch sekund różnicy w czasie okrążenia. Wyjątkiem były nowe Astony, o których za chwilę. Generalnie stawce przewodzi Porsche 911 RSR. Takie nieco oszukane 911, bo należy pamiętać o silniku, który w najnowszej odmianie wyścigowej umieszczony jest centralnie, a nie tradycyjnie dla Porsche, czyli za tylną osią. Skoro jednak jest tak szybkie, to komu to przeszkadza? Warto też wspomnieć o genialnym malowaniu, odwołującym się do historii marki. Porsche wystawia dwie 911 pomalowane w słynne pasy Rothmans oraz równie znaną „różową świnię”. Wszystko z okazji 70-lecia Porsche. Sukces jednak nie przyjdzie łatwo, bo cała karawana szczególnie Fordów GT, ale też Ferrari 488, czy Chevroletów tylko czeka na potknięcie, a nie tracą wiele. No i kto wie, czy BMW nie będzie stać na zaskoczenie? Nie będzie na nie stać raczej Astona Martina, którego nowy model traci dobre 3-4 sekundy do reszty stawki, co w świecie GT Pro jest przepaścią. Zespół oficjalnie wypowiada się o źle dobranym BoP, traktującym go nie fair. Teoretycznie Balance of Performance organizatorzy mogą zmieniać do ostatniej chwili przed wyścigiem. Jeśli jednak nie zmieni się nic, to Astony o walce z resztą stawki mogą zapomnieć. Z resztą już nie mają łatwo bo podczas dnia testowego ogromnego dzwona zaliczył Marco Sorensen w jednym z nowych Astonów Vantage. Po inspekcji podwozia firma postanowiła go nie odbudować, tylko zrobić nowe od zera. Twierdzą, że wyrobią się w niecały tydzień do początków oficjalnych sesji przed wyścigiem, ale wyzwanie jest spore, nawet dla takiej firmy jak Aston Martin.

Nieco mniej wyrównana jest stawka GT Am, ale dalej dystanse między poszczególnymi załogami podczas dnia testowego były porównywalne z tymi z LMP2. Tutaj znów na czele dumnie prezentuje się zespół Patricka Dempsey’a. Jednak za plecami wcale nie ma słabiaków, choćby zespół Spirit of Race w Ferrari, który w składzie ma doświadczonego Fisichellę, choć to przecież klasa „amatorska”. Tu wydaje się, że nastał już koniec panowania Astona Martina i jego wysłużonego modelu Vantage, a walka o zwycięstwo rozegra się między Porsche a Ferrari. Należy jednak pamiętać, że to Le Mans, czyli do momentu przekroczenia mety nie można być pewnym niczego.

Co myślę o nadchodzącym Le Mans 24h 2018? Cóż, jeśli tylko Toyota nie będzie jechała swojego oddzielnego wyścigu, to wbrew pozorom może być to jeszcze bardziej emocjonująca rywalizacja, niż z czasów batalii trójcy Audi-Porsche-Toyota. Ja w każdym razie będę kibicował prywaciarzom, bo takich niesamowitych historii zawsze nam potrzeba w sporcie. Z resztą dramaturgii może dodać też pogoda, bo obecne prognozy na weekend 16/17 czerwca zapowiadają przelotne opady, a temperatury w nocy spadające nawet do 13 stopni. Czyli po prostu trudne warunki, gdzie niezmiernie łatwo o błąd. Ciekawe jak na tym tle pokażą się gwiazdy F1, a tych w tym roku obrodziło, bo przecież doszedł Fernando Alonso i w ostatniej chwili Jenson Button.

Artykuł autorstwa MarK. Pochodzi ze strony 4 kółka i nie tylko.

0 0 głosy
Oceń artykuł
Podziel się:
Avatar photo
Marcin Kapkowski
Jestem maniakiem motoryzacji, inżynierii, mechaniki, generalnie wszystkich zagadnień technicznych. W autach wcale nie liczy się największa moc i największe cyferki, ale dusza i frajda z jazdy. Piszę subiektywnie, bo... przecież inaczej się nie da, prawda? ;)
Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Najstarsze
Najnowsze Najlepiej oceniane
Inline Feedbacks
View all comments